Od kilku lat prężnie rozwija się u nas rynek gier i zakładów w Internecie. I od kilku lat władze przymykają na to oko. Choć nasze prawo nie zezwala na taką działalność, internetowych bukmacherów nikt nie nęka. Mimo że w Polsce obowiązuje zakaz reklamy hazardu, firmy działające w sieci ogłaszają się w prasie, na billboardach oraz sponsorują drużyny sportowe, a ich bannery widnieją na stadionach. Nasze organy ścigania najwyraźniej ich nie dostrzegają. A jako że w polskim prawodawstwie nie istnieje hazard w sieci, nie istnieje też obowiązek płacenia podatków przez firmy prowadzące taką działalność.

Obroty internetowych firm w Polsce szacowane są już na ok. 800 mln zł. Gdyby płaciły podatki jak inne przedsiębiorstwa hazardowe, do budżetu mogłoby trafić dodatkowo ponad 100 mln zł. Gry online to bardzo perspektywiczny segment rynku. Jeśli zostałby zalegalizowany, zainteresowane wejściem w niego byłyby niemal wszystkie podmioty działające już teraz w Polsce, z państwowym monopolistą Totalizatorem Sportowym na czele. A to oznaczałoby zwielokrotnienie wpływów do budżetu. Dlaczego więc państwo nie chce sięgnąć po pieniądze, które mogłyby być choć w części odpowiedzią na pytanie, skąd wziąć środki na podwyżki dla nauczycieli czy służby zdrowia?