Przecież nie da się uniknąć używania wody. Tym bardziej jestem zaskoczony, jak niewielkim echem odbił się ten ruch stołecznych wodociągów. Wyobrażam sobie tytuły na pierwszych stronach gazet, gdyby o 30 proc. podrożał „używany” również na co dzień chleb lub, nie przymierzając, abonament telefoniczny.
Władze miasta tłumaczą, że nie mają wyjścia, bo pilnie potrzebują pieniędzy na modernizację oczyszczalni ścieków. Argumentują, że ostatecznie skorzystamy na tym wszyscy.
Miałem jednak przeczucie, że władze stolicy, podwyższając ceny wody, nie są odosobnione. Sprawdziłem w innych miastach. I okazało się, że mam rację. Podwyżki nie są może aż tak szokujące, ale też robią wrażenie. W Radomiu o 15 proc., w Chełmie o 10 proc., w Słupsku o 10 proc., w Jaworznie o kilkanaście procent i w Kamieniu Pomorskim także o 30 proc. Czyli można już mówić o zjawisku. Przypuszczam też, że wkrótce przykład z Warszawy wezmą niestety inne duże miasta.
Bo woda drożeje. W sumie to nic dziwnego – staje się ona w wielu miejscach, także w Europie, coraz większym luksusem. Na jej niedobór cierpią wielkie miasta z Barceloną i Londynem na czele. Moje wątpliwości budzi więc nie tyle podwyżka cen rzadkiego surowca, co raczej sposób, w jaki jest przeprowadzana.
Podwyżki z pewnością pomogą nam nauczyć się szanować wodę. W końcu nic tak nie mobilizuje do oszczędzania, jak rosnące rachunki. Proekologiczna represja w postaci wyższych cen nie będzie jednak skuteczna, jeśli w powszechnej percepcji pozostanie jedynie kolejnym sposobem na łatanie dziury budżetowej. Potrzebne są obudowanie podwyżek cen w filozofię przyjazną dla środowiska i programy uświadamiające obywatelom powagę sytuacji oraz rozmiar zagrożenia. Wprowadzane po cichu podwyżki mogą tylko doprowadzać do irytacji i wzmacniać przekonanie o arogancji władzy. Pamiętajmy, że właściwa komunikacja i całościowe podejście do problemu: represyjne ceny vs. proekologiczne zachowania, są jedyną drogą do zdobycia pozytywnego zrozumienia ze strony użytkowników.