Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego – w ofercie publicznej może wziąć udział każdy zainteresowany podmiot – gdyby nie jeden drobny szczegół: PGNiG jest firmą państwową.

Dlatego jej udział w oczekiwanej przez inwestorów prywatyzacji może budzić wątpliwości. Tym bardziej że chodzi o gigantyczną ofertę, o wartości szacowanej na 2 – 3 mld zł, która mogłaby pomóc na nowo rozruszać GPW. Nie można też zapomnieć o wydarzeniach sprzed kilku tygodni, kiedy resort skarbu sprzedał przez giełdę pakiet akcji ZA Tarnów. Prawie połowę walorów objęły wtedy Ciech i właśnie PGNiG, zdaniem analityków, ratując ofertę Azotów.

MSP mogło ogłosić kolejny sukces na polu prywatyzacji, która przez obecny rząd od dawna jest przecież noszona na sztandarach. To nie o uratowanych wpływach do budżetu myślały jednak zastępy drobnych ciułaczy, którzy skuszeni sukcesami poprzednich ofert prywatyzacyjnych rzucili się na – zdaniem ekspertów zbyt drogie – akcje Tarnowa. Oni do dziś liczą straty.

Determinacja ministra Aleksandra Grada do kontynuowania sprzedaży państwowych spółek na warszawskim parkiecie jest na pewno godna pochwały. Nie zmieni ona jednak tego, że na giełdzie króluje bessa, a inwestorzy zamiast kupować więcej akcji, zastanawiają się, jak ograniczyć straty. W tej sytuacji dobrym rozwiązaniem przy kolejnych prywatyzacjach byłoby zaproponowanie ceny, która da inwestorom rzeczywistą premię. Dzięki temu giełdowi gracze może znowu uwierzą, że kupno akcji prywatyzowanych firm wciąż jest dobrą inwestycją. Ministrowi skarbu powinno również na tym zależeć.