Światowy kryzys u bram. Tych wschodnich. Misja Międzynarodowego Funduszu Walutowego przyjechała wczoraj do Kijowa, by rozmawiać o gigantycznej, sięgającej 15 mld dol., pożyczce dla Ukrainy. Problemy naszego wschodniego sąsiada pokazują, że niski stopień powiązania lokalnych instytucji finansowych z zachodnim systemem nie wystarczy, by uchronić się przed kryzysem. Czy to znaczy, że ukraiński scenariusz może się w Polsce powtórzyć?

Nie, nie może. W gospodarce jest bowiem jak na boisku: najmocniej obrywają najsłabsi, a Ukraina okazała się na kryzys najbardziej podatna. Jej makroekonomiczne fundamenty ustawiały ją w pierwszym rzędzie tych, którzy mogli ucierpieć. Inflacji wystarczył rok, by się potroiła (rekordowe 31,1, proc. osiągnęła już w maju). Bilans obrotów bieżących w szybkim tempie urósł do 15 mld dol. Wystarczyła perspektywa spowolnienia na rynku surowcowym, by inwestorzy uznali, że ukraińska waluta parzy w ręce i trzeba się jej jak najszybciej pozbyć. Gdy spadek wartości hrywny spowodował panikę wśród drobnych ciułaczy, było już za późno, by Ukraina poradziła sobie bez pomocy z zewnątrz.

Wnioski dla Polski są proste: zaniechanie reform umożliwiających utrzymywanie szybkiego tempa wzrostu jest niczym wychodzenie przed szereg w sytuacji, gdy spanikowany spekulant patrzy, kogo by tu odstrzelić.