Z jednej strony można to tłumaczyć (i tak robią to banki) troską o ochronę zgromadzonych depozytów klientów, z których finansowana jest akcja kredytowa. Ale z drugiej, jak przyznają sami bankierzy, nikt z nich poważnie nie myśli dziś o znacznym zwiększeniu wartości pożyczek, dzięki którym firmy mogłyby przetrwać trudne czasy. A jak to trudne – pokazuje cena pieniądza na rynku. To nie główna stopa NBP decyduje dziś o cenie kredytu, jak przyznał ostatnio prezes największego PKO BP. Bo choć to dziś 4 proc., banki ściągają pieniądze od klientów, oferując im na lokacie 6 proc.

Przestrogą przed zbyt liberalną polityką banków może być to, co się dzieje na Ukrainie. Tam klienci banków już piąty miesiąc z rzędu nie mają dostępu do własnych lokat bankowych. Czy ktoś wyobraża to sobie nad Wisłą? Oby tylko w imię ochrony depozytów banki nie poszły za daleko i żeby nie zastosowały takich kryteriów, które chroniąc oszczędności, zabiją gospodarkę.

[ramka][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/03/13/pawel-czurylo-miedzy-bezpieczenstwem-a-bezwzglednoscia/]Skomentuj na blogu[/link][/ramka]