Do radzenia sobie z trudnościami dawno przywykł. Odniósł już kilka sukcesów, ratując fabrykę z opresji. Przychylni mu ludzie z branży, a takich jest wielu, wierzą, że i tym razem wybroni mocno dotkniętą kryzysem FSO. Nieprzychylni mówią: czas wreszcie na odważną decyzję, czyli likwidację fabryki i sprzedaż atrakcyjnych gruntów.
Janusz Woźniak z FSO związany jest od 1968 r. Wtedy to absolwent Wydziału Samochodów i Maszyn Roboczych Politechniki Warszawskiej rozpoczął pracę na Żeraniu. Od 1979 r. pracował w resortach odpowiedzialnych za przemysł. W połowie lat 90. los znowu związał go z Żeraniem. Reprezentował w FSO Skarb Państwa, pełniąc funkcję dyrektora zarządzającego i wiceprezesa. W 2004 r. został prezesem firmy.
To w sporej mierze jego zasługa, że Żerań przetrwał po bankructwie Daewoo. Także on doprowadził do podpisania umowy z ukraińskim UkrAuto. A w 2006 r. do umowy o partnerstwie z GM. Konsekwentnie oddłużał fabrykę, restrukturyzował ją i modernizował.
Z sięgającej 30 tys. sztuk produkcji w momencie obejmowania funkcji prezesa doprowadził do 150 tys. sztuk w 2008 r. Czyli do maksymalnego limitu narzuconego przez Komisję Europejską w konsekwencji udzielonej wcześniej pomocy publicznej. Choć nie milkną wątpliwości co do zasadności limitu: pomoc nie była aż tak znaczna, a z kolei limit ustawił warszawską fabrykę w nierównej sytuacji w konkurencji z zachodnioeuropejskimi zakładami.
– On cały czas musi się mierzyć z konsekwencjami decyzji z lat. 90, czyli podjęcia współpracy z Daewoo – uważa Wojciech Drzewiecki, prezes Instytutu Samar monitorującego krajowy rynek motoryzacyjny. – To na lata silnie uzależniło FSO od tego, co się dzieje na zewnątrz, i decyzji podejmowanych poza zakładem – tłumaczy.