Najbliżej są niektórzy deweloperzy z podejrzanymi klauzulami umownymi i unikaniem odpowiedzialności za popełnione usterki. W obu przypadkach chodzi o niebagatelne pieniądze. W ubiegłym roku Polacy wydali na wycieczki zagraniczne 4 mld zł.
Pomimo to nawet w Internecie roi się od historii o pojawiających się niespodziewanie dodatkowych opłatach, bungalowach zamiast pokoi czy karaluchach w hotelach, które miały być czterogwiazdkowe.
Teoretycznie rynek powinien weryfikować jakość usług. Teoretycznie, bo w praktyce firmy wprowadzające klientów w błąd, sprzedając co innego, niż oferują, od lat mają się w Polsce dobrze. I nawet obecny kryzys nie tyle weryfikuje jakość ofert turystycznych, ile operatywność ich właścicieli.
Nawet bungalow zamiast pokoju nie jest jednak tak traumatyczny jak nieoczekiwana eksmisja po trzech dniach wymarzonych i opłaconych wakacji, której doświadczyli niedawno klienci biura podróży Kopernik. Pomysł Polskiej Izby Turystyki, by kontrolować finanse touroperatorów i stworzyć fundusz gwarancyjny wypłacający pokrzywdzonym klientom wpłacone pieniądze, to iskierka nadziei, że w polskiej turystyce coś się zmieni.
Pod warunkiem że biura nie uznają nagle, że przejrzystość nie jest im na rękę. Nieświadomy klient jest w końcu łatwiejszy w obsłudze, a podawana bez znieczulenia prawda o kondycji finansowej mogłaby go zniechęcić do podróży. A wtedy zamiast Majorki czy Krety zostałby w Polsce.