Jest szansa na powstanie instytucji wiodącej pod względem majątku nie tylko w Polsce, ale w całej naszej części Europy. W końcu 2008 roku PKO BP zajmował drugą pozycję w regionie, a BZ WBK był na 13. miejscu. Połączone banki awansowałyby na pierwsze miejsce, a ich majątek przewyższałby następny na liście węgierski OTP o około 1/3. Tak duża instytucja mogłaby podjąć skuteczną zagraniczną ekspansję.

Jest tylko jeden problem. To przejęcie oznaczać będzie bezsensowną nacjonalizację dobrego prywatnego banku. Jego prywatyzacja na początku lat 90. była dużym sukcesem, który dziś może zostać zniweczony. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że państwowy właściciel jest tak samo dobry jak prywatny. Tyle że – przynajmniej w naszych warunkach – to nieprawda. Wystarczy przypomnieć, że przez ostatnie pięć lat w BZ WBK prezes zmienił się raz. A w PKO BP w tym samym czasie mamy już siódmą osobę kierującą tą instytucją. Nic dziwnego, że pod wieloma względami bank ten nie nadąża za konkurencją, a ekspansja zagraniczna – choć jest niezbędna przy jego wielkości – słabo mu wychodzi.

To paradoks, ale równocześnie najcenniejszym majątkiem PKO BP jest to, co jest zarazem jego słabością, czyli państwowy właściciel. Dla wielu Polaków jest on gwarantem bezpieczeństwa i dlatego składają właśnie tu swoje pieniądze. Bank ma się więc dobrze, ale nie może się rozwijać.

Zanim więc minister skarbu zacznie nacjonalizować dobre banki, niech najpierw zrezygnuje z pełnej kontroli nad PKO BP. Przykład prywatyzacji kopalni Bogdanka pokazuje, że mamy już w Polsce firmy zdolne do przejmowania innych dużych firm. Wystarczy, że państwo zmniejszy swój pakiet kontrolny do 20 – 25 proc. i da prywatnym właścicielom więcej swobody. Wtedy oczywiście politycy stracą synekury dla swoich kolegów, ale zyska gospodarka. Czyli my wszyscy.