Widać to też na pierwszym w nowym roku wielkim salonie, który odbywa się w uznawanym za stolicę światowej motoryzacji Detroit.
Jednak ta pokryzysowa motoryzacja nie jest już taka sama. Dwójka z wielkiej trójki z Detroit – General Motors i Chrysler – musiała mocno walczyć o przetrwanie. Auta dziś muszą być oszczędniejsze. Na amerykańskie drogi coraz odważniej wjeżdżają więc samochody jak na tamtejsze warunki co najmniej niewielkie, jak fiat 500.
Skokowo wzrosło znaczenie rynków poza Stanami, które GM przynoszą 70 proc. sprzedaży. Do czołówki najpoważniejszych wskoczyły Chiny. W kolejce do niej stoją jeszcze Indie. Potencjał tego rynku jest także ogromny, tyle że jeszcze na razie wygrywają tam najtańsze na świecie pojazdy.
Żeby Amerykanie na dobre zaczęli kupować auta muszą czuć poprawę w gospodarce i być znowu pewni swojej pracy. A dane są mieszane. Poprawia się kondycja i wyniki firm, ale niekoniecznie przekłada się to na rynek pracy. Bezrobocie jest nadal wysokie jak na warunki amerykańskie, a cotygodniowe doniesienia o liczbie nowych bezrobotnych czy nowych miejsc pracy co rusz rozmijają się in minus z oczekiwaniami (tak było z danymi z piątku – w grudniu liczba etatów poza sektorem rolniczym wzrosła tylko o 103 tys., a szacunki sięgały 175 – 200 tys.)
Pytanie czy wrócą, a jeśli tak to kiedy, czasy sprzed dziesięciu lat, kiedy Ford na pokazanie się na salonie w Detroit wykładał 30 mln dol., a w Stanach auto kupowało się w prezencie na Walentynki.