Szef NBP: ultra niskie stopy procentowe to ryzykot

Podwyżki stóp procentowych na świecie będą oznaczały masową przecenę aktywów na rynkach – twierdzi prezes NBP w rozmowie z Łukaszem Wilkowiczem

Publikacja: 12.09.2011 01:30

Szef NBP: ultra niskie stopy procentowe to ryzykot

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Rz: W Krynicy podczas XXI Forum Ekonomicznego mówił pan o ryzyku, jakie wiąże się z obecnymi ultraniskimi stopami procentowymi na świecie. Na czym to ryzyko polega?

Marek Belka:

Trzeba powiedzieć, że to nie jest sytuacja normalna. Bardzo niskie, właściwie bliskie zeru stopy procentowe to jest taka lina ratunkowa dla gospodarki.

Przecież nie bez przyczyny Rezerwa Federalna, Bank Anglii, Bank Japonii, w mniejszym stopniu Europejski Bank Centralny utrzymują stopy procentowe na takim poziomie. One po prostu boją się dalszego pogorszenia koniunktury w gospodarce.

Ale nie tylko dlatego.

Tak. Jest jeszcze inny specyficzny powód.

Ja sformułowałem to radykalnie, że niskie stopy to jest rodzaj subsydium dla banków, systemu finansowego. Oznacza to możliwość otrzymywania przez te instytucje finansowania po koszcie bliskim zera.

Jeśli mówimy o subsydium, to trzeba znaleźć jego źródło.

W ostatecznym efekcie płaci albo konsument, albo podatnik.

Co to subsydium daje bankom?

Inwestycje np. w skarbowe papiery wartościowe albo w inne papiery mają również bardzo niską rentowność. Pojawia się więc pokusa – i nie można mieć o to pretensji – szukania inwestycji dających wyższą stopę zwrotu. Na przykład w surowce, także surowce spożywcze. To powoduje pewien wzrost cen surowców, przyczynia się do kryzysu żywnościowego w krajach Trzeciego Świata.

My wszyscy odczuwamy bardzo wysokie ceny surowców. Nawet jeśli przyjąć, że te wysokie ceny są nie do utrzymania, to rzeczą niekorzystną dla gospodarki jest sama zmienność tych cen. My wszyscy za to płacimy.

Zmienia się też geograficzna struktura inwestycji.

Nie widzimy najmniejszych obaw o pieniądze polskich deponentów złożone w naszych bankach

Jeżeli nie można znaleźć wysokiej rentowności inwestycji w krajach dotychczas uważanych za najbezpieczniejsze, to poszukuje się alternatywnych inwestycji. A to na przykład Brazylia czy cała Ameryka Łacińska, która jest zalana kapitałem zagranicznym. W związku z tym waluty idą w górę, cierpi na tym gospodarka.

Polska?

Polsce może grozić napływ kapitału. Zresztą, to już ma miejsce, tylko ten napływ nie przyczynia się do umocnienia złotego. To jest dla nas korzystne, choć w tych dniach, gdy złoty znacząco osłabił się wobec euro, widać, że nie zawsze można mówić o tych korzyściach. Nie zmienia to faktu, że Polska jest odbiorcą kapitału, o czym świadczy fakt, że Polska jeszcze nigdy nie miała tak wysokich rezerw walutowych, sięgających ponad 20 proc. produktu krajowego brutto. One byłyby jeszcze większe, gdyby nie to, że od pewnego czasu minister finansów sprzedaje euro otrzymywane z Unii Europejskiej na rynku, a nie w Narodowym Banku Polskim.

Co się stanie, gdy stopy procentowe na świecie zostaną podniesione?

Wtedy nastąpi masowa przecena aktywów na światowych rynkach. Nie mówię tylko o papierach skarbowych, ale także o obligacjach firm czy akcjach. Wtedy banki odczują to na swoich bilansach. To będzie potężne, jednorazowe uderzenie i pozostaje zadawać sobie pytanie, czy rządy i banki centralne dopuszczą do takiego scenariusza.

Gdyby on się jednak zrealizował i międzynarodowe banki poniosłyby straty, to czy wpłynie to na nasz sektor bankowy, na złożone w bankach pieniądze? Większość polskich banków ma przecież zagranicznych właścicieli.

Przede wszystkim chcę powiedzieć, że w Polsce nie ma takiej sytuacji, jaka ma miejsce w większości krajów Unii Europejskiej: nie mamy ultraniskich stóp procentowych. Mamy je niewysokie, jak na nasze doświadczenia ostatnich 20 lat, ale na pewno nie nadzwyczajnie niskie.

To oznacza, że nasze banki funkcjonują w normalnej sytuacji. I chociaż są własnościowo zdominowane przez banki zagraniczne, to są samodzielnymi instytucjami, działającymi na podstawie polskiego prawa i nadzorowanymi przez polskie instytucje. Nasze banki z reguły są o wiele zdrowsze niż ich banki matki. My cały czas uważnie obserwujemy, co dzieje się w bankach. W tej chwili nie mamy najmniejszych obaw o pieniądze polskich deponentów złożone w naszych bankach.

W Krynicy mówił pan również o ryzyku, jakie wiąże się z kredytami walutowymi.

Jaki mechanizm miałby doprowadzić do problemów?

Są dwa mechanizmy. Jeden jest związany ze sposobem, w jaki finansowane są kredyty walutowe. Część banków zaciąga pożyczki u swoich właścicieli. Ale nie mamy pewności, czy w jakiejś fazie kryzysu ten sposób finansowania będzie nadal możliwy. Są też banki, które muszą się finansować na rynku hurtowym, który po upadku Lehman Brothers właściwie przestał istnieć.

A ryzyko dla klientów?

Wahania kursów mają tu ogromne znaczenie.

Na szczęście my nie mieliśmy problemów z kredytami subprime. Kredyty były udzielane osobom mającym zdolność kredytową. Ale nawet ci dobrzy klienci, przynajmniej w części, odczuwają problemy, gdy mocno osłabia się złoty.

Kurs złotego od kilku lat jest mocno powiązany z euro. Skoro Szwajcarzy powiązali franka z euro, to wahania złotego wobec franka też powinny być ograniczone.

Po pierwsze, euro właśnie się umacnia. Po drugie, to są kredyty długoterminowe. Nie możemy wiedzieć, co będzie się działo z euro czy frankiem za 20 albo więcej lat.

Co można zrobić, żeby problem ograniczyć?

My już poczyniliśmy znaczne postępy razem z Komisją Nadzoru Finansowego. Uchwaliła ona we współpracy z Narodowym Bankiem Polskim trzy rekomendacje, które wprawdzie nie zakazują udzielania kredytów walutowych, ale ograniczają zbyt łatwy i zbyt tani dostęp do takich kredytów.

Opinie Ekonomiczne
Paweł Rożyński: Jak przekuć polskie innowacje na pieniądze
Opinie Ekonomiczne
Dlaczego warto pomagać innym, czyli czego zabrakło w exposé ministra Sikorskiego
Opinie Ekonomiczne
Leszek Pacholski: Interesy ludzi nauki nie uwzględniają potrzeb polskiej gospodarki
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: Jak skrócić tydzień pracy w Polsce
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie Ekonomiczne
Stanisław Stasiura: Kanada – wybory w czasach wojny celnej