A jednak okazało się, że wielkie emocje może budzić też kwestia innego surowca - gazu. Nadzieje, jakie rozbudziła perspektywa pozyskania gazu z łupków na skalę przemysłową i decyzja narodowego koncernu o rzuceniu rękawicy Gazpromowi, udzieliły się także ekspertom i politykom. Tymczasem w tej dziedzinie, strategicznej dla polskiej gospodarki, emocje należy maksymalnie powściągnąć. Im mniej niezdrowej sensacji, im mniej polityki - tym większa szansa, że wielkie nadzieje faktycznie przyniosą realne efekty, choć może nie tak wielkie, jak życzyliby sobie optymiści.
Rozpoczęcie wydobycia gazu z łupków na skalę przemysłową to, zdaniem specjalistów, kwestia co najmniej kilku, a raczej kilkunastu lat. Według szacunków Amerykanów, Polska może posiadać ponad 5 bilionów metrów sześciennych tego surowca, czyli dwa i pół raza więcej, niż Norwegia w swoich podmorskich złożach. Na te dane chętnie powołują się zwolennicy teorii, iż osiągnięcie przez Polskę statusu gazowego mocarstwa to tylko kwestia lat. Trzeba jednak pamiętać, że to tylko szacunki, a nie twarde dane. Po drugie - złoża gazu niekonwencjonalnego, to nie złoża węgla. Ich eksploatacja nie zawsze jest możliwa, a jeszcze częściej jest po prostu nieopłacalna. Po trzecie wreszcie, nie należy lekceważyć niepokojących sygnałów płynących z Brukseli. Lobby antyłupkowe jest bardzo silne, więc nie można definitywnie wykluczyć unijnego zakazu poszukiwań. Taki zakaz byłby bez wątpienia bardzo niekorzystny dla Polski, więc aby zminimalizować jego groźbę, należy skupić się na wiarygodnej polemice z argumentami wskazującymi na zagrożenia dla środowiska. Zresztą głosy przeciwników są słyszalne również w kraju. Rosyjski straszak w takiej debacie z pewnością nie wystarczy.
Arbitraż w dobrym momencie
Gaz z łupków to (być może) pieśń przyszłości. Nie powinniśmy tracić z oczu tego, co dzieje się wokół gazu ziemnego. PGNiG, po bezowocnych półrocznych negocjacjach, rozpoczęło procedurę arbitrażu z Gazpromem. Chodzi o dwie sprawy: obniżkę obecnych cen gazu i zmianę formuły cenowej, stosowanej przez Rosjan do ustalania cen surowca dla kontrahentów zagranicznych. I właśnie ta druga kwestia może okazać się dla polskiego przemysłu bardzo ważna.
Gazprom ustala cenę gazu na podstawie koszyka cen produktów ropopochodnych. Ta formuła, pochodząca sprzed niemal półwiecza, dzisiaj jest przedmiotem krytyki wielu ekspertów europejskich. Rynek się zmienia i powiązanie cen gazu ziemnego z ceną ropy jest coraz mniej uzasadnione. Dla rosyjskiego giganta jest to metoda z pewnością korzystna, dla europejskich odbiorców - wręcz przeciwnie. Polska spółka, decydując się na spór, wybrała dobry moment, bowiem nie jest osamotniona. O zmianie formuły rozmawiają wielkie koncerny, jak Shell i Botas, a część - RWE i E.ON - weszła już na drogę arbitrażu.
Dziś trudno przewidzieć, jaki wyrok zapadnie w Sztokholmie - bo to tam właśnie toczyć się będzie postępowanie. PGNiG ma jednak kilka poważnych argumentów, uzasadniających swoje żądania. W Europie spada popyt na gaz ziemny i to nie tylko w związku z kryzysem. Ten spadek popytu wiąże się również z rosnącą podażą gazu skroplonego LNG, będącego produktem konkurencyjnym dla oferty Gazpromu. Ponadto, wydobycie gazu niekonwencjonalnego w USA od początku br. wzrosło o jedną trzecią. Zdaniem specjalistów gaz, który trafiał dotąd na amerykański rynek, trafi zapewne na rynki europejskie. To zaś spowoduje dalszy spadek cen gazu rosyjskiego. Polska też mogłaby na tym skorzystać - niestety, gazoport w Świnoujściu będzie uruchomiony dopiero w połowie 2014 roku, a obecnie brakuje interkonektorów.