Prognozy dla Polski na 2012 rok są niezłe. Częściowo wpływ na to mają dość dobre wyniki zeszłego roku. Tempo wzrostu PKB w IV kwartale prawdopodobnie utrzymało się w okolicach 4 proc., a wywołująca wiele obaw relacja długu do PKB wyniosła ok. 54 proc., mieszcząc się w dopuszczalnych granicach (to prawda, że pomogły interwencje walutowe i wykup bonów skarbowych). Rządowe prognozy, według których tegoroczna dynamika PKB wyniesie 2 proc., a relacja długu do PKB zmniejszy się do 52,4 proc., wydają się zatem realistyczne. Nie powinniśmy mieć także większych problemów ze sfinansowaniem potrzeb pożyczkowych wynoszących 176 mld zł. Są one wprawdzie o 20 mld zł większe niż w 2011 r., ale nawet w dwóch trzecich możemy je sfinansować z linii kredytowej udostępnionej przez MFW. Zresztą jest to i tak niewiele w porównaniu z długiem Włoch (konieczność spłaty 327 mld euro), Francji (281 mld euro) czy Niemiec (218 mld euro). Nasz trzyprocentowy deficyt budżetu i dług o połowę niższy od średniej unijnej plasuje nas wśród liderów Europy.
Te w miarę optymistyczne prognozy może zburzyć załamanie na rynkach finansowych oraz recesja w największych krajach UE. Doświadczyłoby to nas srodze, ale kraje z grupy PIIGS doprowadziłoby do całkowitego bankructwa. Przeciwdziałanie takiemu rozwojowi wydarzeń jest zadaniem dla największych państw wspólnoty i niech one się o to martwią. Nasz wkład w obronę strefy euro może być najwyżej symboliczny, przypominający podsuwanie przez żabę łapy tam, gdzie podkuwane są konie.
Przed spadkiem eksportu wywołanym recesją w Europie wciąż broni nas dewaluacja złotego (dziewiąte miejsce wśród najgorszych walut świata) oraz efekt niższej półki sprawiający, że w sytuacji zahamowania wzrostu dochodów europejscy konsumenci częściej sięgają po tańsze, czyli także nasze produkty. Dodatkowo na naszą korzyść przemawia to, że dynamika sprzedaży detalicznej w Polsce utrzyma się (siłą bezwładności) jeszcze przez jakiś czas na stosunkowo wysokim poziomie, a popyt sektora publicznego będzie wciąż wysoki.
Większość z tych źródeł napędzających koniunkturę wyschnie jednak w 2013 roku, a planowane obniżenie wysokości długu do 50 proc. PKB może być dla gospodarki pocałunkiem śmierci. Stąd rosnące obawy ekonomistów nie o najbliższą przyszłość, ale o tę odrobinę dalszą.
Wydaje się bowiem, że w 2013 roku nie będziemy mogli być równocześnie prymusem w dynamice wzrostu i przywracaniu równowagi finansów publicznych. Na razie obowiązuje opcja poświęcenia wzrostu na rzecz równowagi. Szczęśliwie mamy jeszcze cały rok na zastanowienie się, czy to na pewno dobry wybór.