Czasem drożej znaczy taniej

Tytułową zasadę zna każdy konsument. Coraz częściej kierują się nią też banki centralne, ostatnio np. szwajcarski. Wciąż jednak nie mogą jej pojąć unijni liderzy, czego ostatnio dowiedli debatując nad tzw. zaporą przeciwogniową dla strefy euro

Publikacja: 05.04.2012 14:18

Czasem drożej znaczy taniej

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Ryszard Waniek

Zapora, jak określa się fundusze ratunkowe mogące udzielać pożyczek zadłużonym krajom eurolandu, ma zostać  podwyższona z 500 do około 800 mld euro. A i to wyłącznie dzięki sztuczkom księgowym i terminologicznym – bo faktycznie do funduszy nie dołożono ani centa i nadal pożyczyć mogą one 500 mld euro - i być może tylko na rok.

Tylko do końca 2014 r. Włochy i Hiszpania muszą  pożyczyć 1 bln euro, przy założeniu, że zgodnie z planem będzie tam przebiegała redukcja deficytów budżetowych. Jakby nie liczyć,

fundusze ratunkowe nie mogłyby tym krajom pomóc, gdyby doszło do silnego wzrostu kosztów finansowania ich potrzeb na rynku.

Niestety, sam ten fakt zwiększa prawdopodobieństwo, że do takiego wzrostu kosztów finansowania dojdzie. Dotychczasowa historia kryzysu fiskalnego stanowi dobrą ilustrację tego mechanizmu. Ponieważ w strefie euro nie ma automatycznych sposobów rozwiązywania problemów, gdy tylko jakiś się pojawi, konieczne są wielomiesięczne polityczne targi o to, jak go zażegnać. Wynik tych targów jest zawsze niepewny, więc inwestorzy na wszelki wypadek pozbywają się obligacji zadłużonych krajów, eskalując pierwotny problem.

Zgodnie z tą logiką, Grecja pomimo swojego zadłużenia nie potrzebowałaby zapewne w 2010 r. pomocy, gdyby nie skok rentowności (porusza się odwrotnie do cen) jej obligacji. A do skoku by nie doszło, gdyby inwestorzy wiedzieli, że w takim wypadku bez wahania interweniowałaby Bruksela i Europejski Bank Centralny. Skoro jednak stało się inaczej i pomoc dla Aten była konieczna, inwestorzy -  kierując się tym doświadczeniem - zaczęli podawać w wątpliwość, czy Bruksela dorzuci więcej, jeśli zajdzie taka potrzeba, i czy pomoże też innym krajom...

Wciąż nie jest za późno, aby tę spiralę  zatrzymać. Przykładu, jak można to zrobić, dostarczył Szwajcarski Bank Narodowy (SNB). We wrześniu ub.r. stanowczo oświadczył, że zrobi wszystko co w jego mocy, aby nie dopuścić do dalszej aprecjacji franka. A że moc banku centralnego, który może drukować pieniądze, jest nieograniczona, aprecjacja cudownie ustała! A SNB praktycznie nic to nie kosztowało.

Wcześniej nawet niemal 200 mld franków wydane przez SNB na skup euro i dolarów nie wystarczyło, aby zbić kurs helweckiej waluty. A ponieważ frank nadal się umacniał, na zakumulowanych rezerwach walutowych instytucja ta poniosła ogromne straty. Miała więc dobre powody – i zarazem była pod polityczną presją – aby wahać się przed dalszą walką z aprecjacją franka.

Na taką odwagę zdobyć nie mogą  się Niemcy, które najbardziej stanowczo sprzeciwiały się zwiększeniu zapory przeciwogniowej do poziomu, który przekonałby inwestorów o determinacji UE w walce z kryzysem. Berlin bowiem wydał już kilkadziesiąt miliardów euro na różne ratunkowe półśrodki i nie potrafi przekonać swoich obywateli, że wyasygnowanie znacznie większej kwoty mogłoby sprawić, że z pieniędzy tych nigdy nie byłoby trzeba korzystać.

To o tyle zaskakujące, że Niemcy powinni najlepiej rozumieć tytułową zasadę. Gdyby nie sprawdzała się  ona w praktyce, chińszczyzna już dawno wyparłaby na wszystkich rynkach droższe, ale lepsze i trwalsze – a więc per saldo tańsze – produkty.

Co więcej, Niemcy – a przynajmniej część  tamtejszej klasy politycznej – wie, że to właśnie nadreńska gospodarka najwięcej skorzystała na integracji. Przyznał to jakiś czas temu Michael Meister, rzecznik partii Angeli Merkel. Jak powiedział, Berlin będzie się stanowczo sprzeciwiał wszelkim pomysłom na zawężenie strefy euro do najsilniejszych państw w celu zwiększenia jej stabilności. Wówczas bowiem waluta ta stałaby się drugim frankiem, co byłoby zabójcze dla opartej na eksporcie gospodarki Niemiec.

Bo w to, że z aprecjacją euro Niemcy potrafiliby sobie poradzić tak, jak Szwajcarzy z aprecjacją franka, rzeczywiście można wątpić.

Zapora, jak określa się fundusze ratunkowe mogące udzielać pożyczek zadłużonym krajom eurolandu, ma zostać  podwyższona z 500 do około 800 mld euro. A i to wyłącznie dzięki sztuczkom księgowym i terminologicznym – bo faktycznie do funduszy nie dołożono ani centa i nadal pożyczyć mogą one 500 mld euro - i być może tylko na rok.

Tylko do końca 2014 r. Włochy i Hiszpania muszą  pożyczyć 1 bln euro, przy założeniu, że zgodnie z planem będzie tam przebiegała redukcja deficytów budżetowych. Jakby nie liczyć,

Pozostało 85% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację