Zaczęło się bardzo radykalnie. Polityka ekonomiczna lewicy oparta była na 110-punktowym programie. Obejmował on nacjonalizację pewnej liczby kluczowych przedsiębiorstw, w tym siedmiu spośród 20 największych korporacji przemysłowych i 36 banków, podniesienie płacy minimalnej o 10 proc., 39-godzinny tydzień pracy, pięciotygodniowe wakacje pracownicze i wysokie podatki solidarnościowe dla najbogatszych.
Obserwowałem i odczuwałem na własnej skórze efekty tej polityki: ucieczkę kapitału z Francji, trzykrotną dewaluację i ograniczenia wymienialności franka, inflację i bezrobocie występujące łącznie. Potem na uniwersytetach amerykańskich wielokrotnie spotykałem wśród swoich studentów ambitnych młodych Francuzów, którzy uciekli przed socjalizmem i z powodzeniem robili biznesowe kariery w wolnorynkowej Ameryce.
Już po dwóch latach Mitterand dokonał spektakularnego zwrotu o 180 stopni. Był to powrót do dyscypliny budżetowej i konsekwentna walka z inflacją. W trakcie drugiej prezydentury był jednym z „ojców założycieli" strefy euro i wraz z Helmutem Kohlem inicjatorem partnerstwa francusko-niemieckiego.
Nasuwa się oczywiście pytanie, w jakiej mierze Francois Hollande pójdzie w ślady swego niegdysiejszego mistrza i politycznego patrona. Myślę, że wiele się od Mitterranda nauczył. Przede wszystkim zdaje sobie sprawę, że ma niewielką swobodę manewru. Z jednej strony w obawie o cenę francuskiego długu na rynkach finansowych musi trzymać się paktu fiskalnego. Z drugiej – nie może całkowicie zawieść socjalnych oczekiwań swego elektoratu. Jedyną nadzieją jest więc wzrost i stąd pomysł „paktu dla wzrostu" jako uzupełnienia paktu fiskalnego. Podobnie jak Mitterrand, Hollande wie, że nie ma alternatywy dla osi Paryż – Berlin.
Być może niemieccy partnerzy zdołają przekonać go, że koniunktury nie da się dziś pobudzać za pomocą tradycyjnego pompowania pieniędzy w „roboty publiczne", że potrzebne są zmiany strukturalne zwiększające konkurencyjność gospodarki, uelastycznienie rynków, a zwłaszcza rynku pracy, ograniczenie biurokracji, polityka edukacyjna i naukowa. Jeżeli tak się stanie, to za sprawą Hollande'a do europejskiej agendy zostanie wprowadzony ważny brakujący element – polityka prowzrostowa.