Księgowość to nie jest nauka ścisła. Niby są precyzyjne regulacje, aktualizowane co jakiś czas standardy, liczne szkolenia dla pracowników i mniej lub bardziej częste przeglądy audytorów. Ale jak prezes powie, że w tym roku zysk ma być taki, to policzy się tak, żeby był zadowolony.
Państwa i ich instytucje nadzorcze próbują walczyć z takimi praktykami, bo fałszują one obraz firm i zagrażają bezpieczeństwu obrotu gospodarczego. Zdarza się, że firma pokazująca wspaniałe wyniki nagle okazuje się bankrutem, którego upadek ciągnie na dno innych. Ale rządzący też stosują różne sztuczki, żeby pokazać lepszy obraz swoich finansów.
Mamy w konstytucji zapisane tzw. progi ostrożnościowe, czyli poziomy długu publicznego w stosunku do PKB, po których przekroczeniu trzeba podjąć działania ograniczające zadłużenie. Chodzi o to, żeby fantazja polityków w wydawaniu publicznych pieniędzy nie doprowadziła nas do sytuacji, w jakiej znalazła się np. Grecja.
Ale kolejne rządy, zamiast układać budżety tak, żeby nie podlegać tym ograniczeniom, wolą po swojemu liczyć dług. Od lat nie udaje się przekonać rządzących, że skoro jesteśmy w Unii Europejskiej, to do liczenia powinniśmy stosować metodologię unijną, a nie łagodniejszą, krajową. A teraz resort kierowany przez Jacka Rostowskiego wymyślił jeszcze, że zagraniczne zadłużenie policzy po takim kursie, który będzie mu bardziej pasował. Oczywiście zamiast kombinować z kursem, można by się zabrać za reformy i ograniczając marnotrawstwo środków publicznych, obniżyć zadłużenie państwa. Tylko po co, skoro łatwiej wybrać sobie kurs?