Po pierwsze, jeśli Polska nie wykorzysta wszystkich unijnych funduszy, zwróci je do kasy Komisji. A każde nie wydane euro w obecnej sytuacji liczy się jak 100 euro poczynionych oszczędności. Po drugie, administracja w Brukseli zyska znakomity argument, by w budżecie nalata 2014-2020 dać nam mniej. Bo przecież nie potrafimy wchłonąć tak ogromnych pieniędzy. Taki argument to jak woda na młyn dla polityków w krajach, którym znudziło się już dotować miliardami euro biednych sąsiadów.
W tym kontekście od polskiej administracji jeszcze mocniej możemy wymagać, by mówiła jednym głosem. Tymczasem resort rozwoju regionalnego i resort transportu wciąż nie mogą dojść do konsensusu w sprawie - uda się kolei wykorzystać 100 proc. dotacji, czy nie. Każdy ciągnie w swoją stronę, bo ministrowi transportu Sławomirowi Nowakowi trudno byłoby się wytłumaczyć, dlaczego kolej - chyba najbardziej niedoinwestowana struktura - ma stracić miliardy.
Minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska patrzy na sprawę z boku. Interesują ją słupki alokacji, absorpcji, certyfikacji, itp. Bez względu na to, kto ma rację, potrzebna jest męska decyzja odbieramy kolei pieniądze albo do końca nie będziemy mieli pewności, czy uda się wykorzystać 100 proc. puli unijnych funduszy na lata 2007-2013 (jeśli się nie uda, to cały rząd będzie świecił oczami przed Polską).
Czasu mamy coraz mniej, a właściwie w ogóle. Negocjacje nad nowym budżetem UE wchodzą w decydującą fazę. Teraz jest czas na rozstrzygnięcia.