Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy niedawno operator komórkowy przysłał mi SMS zapraszający do odbioru biletu do kina. Krótko i konkretnie. Żadnej gwiazdki czy odesłania do jakiegoś pokrętnego regulaminu na stronie internetowej.
Nie zamierzałem specjalnie iść do „Najnowocześniejszego Salonu [Sieci]" (jak reklamował SMS). Ale dzień później na sobotnim spacerze przypadkiem znalazłem się w pobliżu, więc – co mi tam – postanowiłem z uprzejmego zaproszenia skorzystać. Pomyślałem, że najwyraźniej ktoś zorientował się, że właśnie mija okrągłe 15 (słownie: piętnaście) lat, od kiedy mam swój numer w tej sieci. No to nie wypada odmówić.
Wszedłem. Młoda dziewczyna w odpowiedzi na moje przywitanie ledwo odburknęła „Dzień dobry". Nic to – pomyślałem. Przecież nie wie, że jestem Ważnym Klientem Operatora. Kiedy usłyszy, o co chodzi, natychmiast zmieni zachowanie.
Niestety, ku mojemu zaskoczeniu bez mrugnięcia okiem odparła, że żadnych biletów nie ma, bo się... skończyły. Na nic się zdało, że pokazałem SMS mówiący jasno: „Przyjdź do Najnowocześniejszego Salonu [Sieci] i odbierz swój darmowy bilet" i że nie ma tam ani słowa o tym, że mam przybiec natychmiast, i że przecież na pewno wiedzieli ile mają biletów i ile wysyłają SMS-ów. Zbyła mnie formułkami, że „to nie oni" z Salonu wysyłają SMS-y tylko „ktoś w marketingu" (trochę już zniesmaczony zwróciłem uwagę, że dla mnie jako klienta nie ma „ich" z salonu i „ich" z jakiegoś marketingu, tylko stanowią jedną firmę). I że „mam prawo do swojej opinii", a ona się z nią nie zgadza. A biletów nie ma i już.
Wyszedłem w osłupieniu. Nie dlatego, że nie dostałem biletu. Ten, kiedy tylko zechcę, mogę sobie kupić choćby w pobliskim kinie. W osłupieniu, że potężna i poważna firma stosuje praktyki rodem z firemek-krzaków, od których SMS-y o jakoby bliskiej wygranej w jakiejś tam loterii od razu kasuję, a znalezione w tradycyjnej skrzynce pocztowej zaproszenia na pokazy z rzekomymi darmowymi kosztownymi prezentami z miejsca wyrzucam do kosza.