„Co niedziela działkowiczów barwny tłum. Z parcianego węża wodą sięgniesz wszędzie. W szumie drzewek ledwie słychać ciche: bul bul bul" – to tekst piosenki Macieja Szweda i Andrzeja Bieńka. Wykonywała ją Barbara Krafftówna. Warto ją teraz przypomnieć po wyroku Trybunału Konstytucyjnego uznającego za sprzeczną z prawem ustawę o pracowniczych ogrodach działkowych.
Werdykt ten wywołał falę komentarzy medialnych. Działkowicze są straszeni odebraniem ich dorobku życia. Z kolei politycy zapewniają, że nic nikomu nie będzie odebrane, wręcz przeciwnie, działki o wartości kilkudziesięciu miliardów złotych zostaną działkowiczom przekazane na własność.
Nie wykluczam, że tak właśnie się stanie, bo działkowicze to łącznie z rodzinami kilka milionów głosów. Takim elektoratem żadna partia nie pogardzi.
Jeśli efektem wyścigu po głosy będzie uwłaszczenie lub choćby utrzymanie status quo polegającego na nienaruszalności działek, będzie to oczywisty nonsens ekonomiczny i zbrodnia moralna. Nonsensu ekonomicznego tłumaczyć chyba nie muszę. Dlatego wszystkie armaty skieruję na aspekt moralny.
Istnienie przywilejów dających korzyści jakiejś grupie wydaje się uzasadnione przy równoczesnym spełnieniu dwóch warunków. Po pierwsze, ów przywilej powinien być rekompensatą za niedogodności, jakich owa grupa doznaje. Sprawiedliwe są na przykład przywileje emerytalne dla górników i innych zawodów pracujących w ciężkich warunkach.