Gospodarka polska coraz wyraźniej hamuje, co potwierdzają kolejne publikowane przez GUS dane. Systematycznie spada dynamika produkcji przemysłowej, w czerwcu do tego niemiłego obrazu dołączyło trzymające się dotąd dzielnie budownictwo. Struktura produkcji sugeruje, że nie najlepiej dzieje się z naszym eksportem (zwłaszcza motoryzacyjnym – co nie dziwi, biorąc pod uwagę sytuację u zachodnioeuropejskich odbiorców naszego eksportu), spowalniają inwestycje (zwłaszcza infrastrukturalne), a zjadane przez inflację dochody generują coraz wolniej rosnące spożycie. Dochodzą do tego oszczędności budżetowe, do których zmuszony jest minister finansów. W efekcie tego wszystkiego przestało rosnąć zatrudnienie. Słowem, po ciągle jeszcze korzystnie wyglądającym początku roku silne spowolnienie rozwoju w dalszych miesiącach staje się powoli faktem.

Nie ma wątpliwości, że czeka nas trudna jesień. Choć deficyt budżetowy jest jak dotąd niższy od założeń, nie ma się czym cieszyć – jest to głównie efekt wielkiej wpłaty z zysku NBP. Naprawdę niepokojące jest natomiast to, że coraz wolniej zwiększają się wpływy z podatków pośrednich, a w ostatnich miesiącach są one nominalnie niższe niż przed rokiem (mimo dość wysokiej inflacji). Całe moje doświadczenie mówi, że spadek wpływów z VAT oznacza początek prawdziwych kłopotów z budżetem. Wygląda więc na to, że przed Jackiem Rostowskim dopiero teraz staje prawdziwie szatański wybór. Albo jeszcze ostrzejsze niż dotąd doraźne cięcia wydatków publicznych i podwyżki podatków – za cenę dalszego spowolnienia rozwoju gospodarczego, a może nawet recesji. Albo odejście od deklarowanej ścieżki stabilizacji i ponowny wzrost deficytu finansów publicznych – czego konsekwencją może być przekroczenie progu 55 proc. relacji długu publicznego do PKB. Oba scenariusze nie oznaczają rozwiązania problemu, a tylko dalsze kłopoty.

Nie koniec na tym. Nouriel Roubini przewiduje – i może mieć rację – że rok 2013 będzie dla gospodarki światowej jeszcze trudniejszy od obecnego, bo do pogrążonej w recesji i zmagającej się z zadłużeniem krajów śródziemnomorskich Europy dojdą kłopoty gospodarcze w USA i coraz wolniejszy rozwój Chin. Wcale by mnie to nie zdziwiło. Od dawna głoszę, gdzie mogę, że trwający od kilku lat globalny kryzys to strukturalny kryzys nadmiernego zadłużenia państw zachodnich, którego rozwiązanie zajmie jeszcze co najmniej dekadę. A w takim razie nie należy wierzyć w propagandowe bzdury doradców Baracka Obamy, twierdzących, że „najgorsze już minęło". Nic podobnego. Kolejnych fal „najgorszego" będzie jeszcze wiele. I bardzo możliwe, że właśnie widać następną.

Nie ma więc wątpliwości. Przed nami trudne czasy, które musimy umieć przetrwać. Pisałem już wielokrotnie, że polska gospodarka ma w ręce kilka mocnych atutów, które jak dotąd pozwalały nam być zieloną wyspą Europy. Mamy więc elastyczną gospodarkę, mamy stosunkowo niskie zadłużenie, mamy wreszcie członkostwo w Unii, które poza cennymi unijnymi funduszami daje nam również wzmocnioną stabilność i atrakcyjność inwestycyjną. Te atuty będą obecnie testowane – mogą znów wystarczyć do poradzenia sobie z kolejną falą kryzysu, ale może się też okazać, że mamy ich w ręce zbyt mało. Ale pewne jest jedno – musimy zrobić wszystko, aby je wzmocnić. A możemy to zrobić zarówno przez reformy finansów publicznych, jak i przez skuteczną krucjatę w dziedzinie odbiurokratyzowania gospodarki.

Trzymajmy się mocno, idzie wysoka fala.