Napiszę najpierw o pewnym fakcie z mojego życia prywatnego: urodziło mi się dziecko. Ze względu na narodziny, należy mi się becikowe. Bity tysiak! Już myślę, na co to wydam. Może na kolację? Nie jestem rozrzutny, ale raz na rok lubię zjeść nie patrząc na rachunek. Nawet na to oszczędzam, ale w tym roku wpadnie mi darmowy prezent. Już widzę stek florencki medium well done i butelkę Barolo. Może zaprosimy znajomych? Akurat pójdzie becikowe.
Państwo się nie dowiedzą oczywiście, czy pomysł kolacji za becikowe to prawda czy tylko mała prowokacja na użytek tego felietonu. Chcę tylko zadać pytanie: po co państwo zapewnia becikowe i inne świadczenia tysiącom ludzi, których stać na wydatek z własnej kieszeni?
Polska potrzebuje fundamentalnego przeformułowania polityki społecznej. Nie chodzi o cięcie wydatków na oślep. Według mnie trudno będzie ściąć wydatki społeczne – mamy je i tak na dość niskim poziomie jak na Europę. Na wydatki socjalne, usługi publiczne i płace państwo wydaje ok. 25 proc. PKB, wobec średniej na poziomie ok. 32 proc. w UE.
Natomiast należałoby przekierować wydatki tam, gdzie są najbardziej potrzebne – na wsparcie dla uboższych, więcej usług publicznych, takich jak przedszkola, żłobki, szkoły, szpitale. Nie wykluczałbym, że zamożniejsi powinni płacić wyższe podatki – po to, żeby mniej tych podatków płaciły firmy dające ludziom pracę. Możnaby radykalnie zmniejszyć koszty pracy dla każdego nisko płatnego etatu, bowiem to są miejsca pracy potencjalnie najbliższe bezrobotnym. W pakiecie idzie cięcie płacy minimalnej i liberalizacja prawa pracy.
W zamian za to możnaby wprowadzić podatek katastralny od drugiej nieruchomości, wyższe podatki spadkowe i składki ubezpieczeniowe dla zamożniejszych.