Teraz się okazuje, że najprawdopodobniej samorządy cięły zadłużenie (większość po to, by inwestować, musiała się zadłużać) już w zeszłym roku. Deficyt miast i gmin wyniósł wtedy ponoć mniej niż 5 mld zł, choć jeszcze na początku 2012 roku samorządy planowały go na 13,5 mld zł.
To dobra wiadomość dla finansów publicznych i dla Ministerstwa Finansów, które w ryzach stara się trzymać deficyt całego sektora finansów publicznych. Ba, nawet powinna to być dobra wiadomość dla nas wszystkich, bo oznacza, że mamy mniejszy dług do spłacenia.
Ważne jest jednak to, co mamy w zamian. Niestety, może się okazać, że inną dziurę – inwestycyjną.
Bo mniejsze wydatki nie wynikają z bardziej efektywnego wydawania pieniędzy, lecz z wyhamowania inwestycji. To zaś nie jest efektem zastanawiania się, co jest w danym mieście czy gminie potrzebne, a z czego można zrezygnować, ale ociężałości prowadzonych inwestycji, czyli ze spóźnień. A to z kolei oznacza, że jeśli samorządom nie udało się czegoś wybudować w ostatnich latach, to nie będą tego robić także w tym roku, gdy gospodarka otrze się o recesję.
W wielu miejscach w kraju to samorządy są najpoważniejszymi inwestorami. Gdy więc zamówień jest coraz mniej, mniej jest też pracy, a w konsekwencji – mniej ludzi potrzebnych do tejże pracy.