- Kurs skorygowany o inflację i biorący pod uwagę strukturę eksportu (REER; real effective exchange rate). Dzisiaj już wszyscy zdają sobie sprawę, że problemy strefy euro wzięły się w dużej mierze stąd, że realne efektywne kursy walutowe krajów członkowskich cały czas rosły, co odzwierciedlało pogarszanie się ich konkurencyjności kosztowej w stosunku do Niemiec. Nie było natomiast takiej tendencji ani w Wielkiej Brytanii ani w Szwecji ani w Polsce. Także w Czechach REER był względnie stabilny. Na Słowacji było podobnie ze względu na wysokie w tym kraju tempo wzrostu wydajności (odzwierciedlające duży udział przemysłu w tworzeniu wartości dodanej), ale już w tych krajach regionu, w których wystąpiły boomy kredytowe, REER znacznie wzrósł i obniżanie się jego poziomu zostało okupione kosztem pogłębienia się recesji.
- Nie przeszkadza Panu zmienność nominalnego kursu złotego?
Od lat 80-tych ubiegłego wieku badania empiryczne nie potwierdzają niekorzystnego wpływu zmienności kursów walutowych na handel zagraniczny, nawet jeśli intuicja mówiłaby nam coś innego. Proszę też zwrócić uwagę, że od czasu silnej deprecjacji naszej waluty, po upadku Lehman Brothers, kurs złotego do euro był zadziwiająco wręcz stabilny mimo wysoce niestabilnej sytuacji w gospodarce światowej. I nie ma w tym niczego tajemniczego, jeśli weźmiemy pod uwagę wysoki stopień integracji naszej gospodarki ze strefą euro. Podobne są przyczyny stabilności funta i korony szwedzkiej. Przez całą ubiegłą dekadę kursy obu walut były bardzo stabilne w relacji do euro, mimo że ani Bank Anglii ani Riksbank nie interweniowały na rynku walutowym. Można zatem powiedzieć, że za cenę relatywnie niedużej zmienności kursu złotego zachowujemy autonomię polityki pieniężnej. A o tym, ile może kosztować przedwczesna rezygnacja z autonomii polityki pieniężnej mówią choćby przykłady Hiszpanii i Portugalii.
- Jak Pan ocenia rosnący udział inwestorów zagranicznych w polskie papiery? Niektórzy ekonomiści obawiają się ich gwałtownego wycofywania się z naszego rynku?
- Bank centralny musi brać pod uwagę taką możliwość, ale prawdopodobieństwo, że nastąpi gwałtowny odpływ kapitału nie jest duże. Rynki finansowe są wprawdzie chimeryczne i kochają wpadać raz w euforię a raz w panikę, ale dilerzy w instytucjach finansowych musieliby mieć jednak jakiś powód albo pretekst przynajmniej, by zacząć gwałtownie wycofywać kapitał z Polski. A tu, w Europie, mamy płytką recesję, która ma się przekształcić w stagnacyjne ożywienie. Trochę więc jest przez chwilę jak na „Rejsie"; nuda, nic się nie dzieje.
To ryzyka nie ma?