Według organizatorów był to „największy protest od dziesięciu lat, który spotkał się z szerokim poparciem w całym kraju". Pierwsza część podsumowania może być prawdą. Drugą część warto jednak poddać weryfikacji.
Jestem przekonany, że większość społeczeństwa nie znała postulatów strajkowych. Co więcej, poważnie podejrzewam, że gdyby na spokojnie poddać je społecznej ocenie, w wielu przypadkach byłaby ona negatywna. Nie sądzę bowiem, aby mieszkańcy gminy X czy miasta Y odpowiedzieli zgodnie z żądaniami „Solidarności" na pytanie, czy chcą, aby o losie i funkcjonowaniu szkół na ich terenie decydowali nie oni sami, ale urzędnicy z Ministerstwa Oświaty. Nie mam także pewności, czy poparliby postulat natychmiastowej likwidacji NFZ, mając świadomość, że uznaniowo rozdzielane pieniądze budżetowe mogłyby ominąć przychodnie i szpitale, z których korzystają.
W innych kwestiach istotne byłoby sformułowanie pytania. Inny bowiem wynik uzyskamy, pytając o emerytury pomostowe, a inny, gdy zapytamy o utrzymanie przywilejów górniczych. A jaka byłaby odpowiedź na pytanie: czy chcesz zwiększenia bezrobocia w związku z likwidacją nieobciążonych składką zusowską umów o pracę, też nietrudno się domyślić.
Jeżeli choć w części owej wyliczanki mam rację, to trzeba zapytać, co tak naprawdę popierali ci, którzy opowiedzieli się po stronie strajkujących. Myślę, że popierali postulat, który brzmi: jest źle, a nawet coraz gorzej, dlatego rząd musi odejść.
Czy lepiej byłoby, gdyby premierem był Piotr Duda (a wicepremierem Kukiz)? Nie jestem przekonany. Natomiast wiem, że wydarzyła się w Polsce rzecz straszna. Pozwoliliśmy wpoić społeczeństwu, że w naszym kraju doszło do ogromnej klęski gospodarczej. Mamy całkowicie wadliwy system funkcjonowania państwa, w którym dzieci głodują, nie leczy się pacjentów, nie buduje dróg, a zamiast stadionu powstał basen narodowy.