Generalnie to, co już wiadomo o planach rządu, można streścić tak: ponieważ Francja, Hiszpania czy Portugalia zawaliły plany dotyczące finansów publicznych i dostały na to zgodę Komisji Europejskiej, więc my też możemy. Dlatego maksymalny deficyt budżetowy zapisany w projekcie WPFP rośnie, a jeśli chodzi o dług publiczny, dopiero po 2013 roku przewidywany jest jego minimalny spadek. Ambitny plan z poprzedniego roku znalazł się w koszu.
Piątkowe prognozy Komisji Europejskiej są jeszcze gorsze. Niższy wzrost gospodarczy w Polsce w 2013 i 2014 roku, wyższy poziom deficytu finansów publicznych i dług publiczny sięgający niemal 60 proc. PKB w 2014 roku. Co oznacza, że dług ten przekroczy 1 bilion złotych już w 2014 roku, a na pewno w 2015. Według Komisji, w tym roku deficyt finansów publicznych wyniesie 3,9 proc., w przyszłym 4,1 proc i będą to wyniki jedne z najgorszych w całej Europie, nie tylko środkowo-wschodniej !
Jak by tego było mało, w tym tygodniu Komisja Europejska opublikowała też dane o poziomie opodatkowania konsumpcji, kapitału oraz pracy w 2011 roku. W grupie krajów Europy środkowo-wschodniej Polska jest jednym z tych o wyższych podatkach, zarówno jeśli chodzi o stawki jak i faktyczny poziom obciążeń. Mało to znany fakt, bo zazwyczaj zainteresowani (a zwłaszcza ministerstwo finansów) porównują nasz kraj z całą Unią, a przecież należy ze Słowacją , Rumunią , Czechami, Węgrami i republikami bałtyckimi, czyli państwami o podobnym poziomie rozwoju. Otóż na przykład opodatkowanie kapitału jest w Polsce wyższe niż we wszystkich tych państwach. Opodatkowanie konsumpcji wyższe niż w Słowacji, republikach bałtyckich (a także w wielu krajach zachodniej Europy), opodatkowanie pracy niższe niż na Węgrzech i w Czechach, ale wyższe niż w pozostałych państwach naszej części kontynentu.
Mam wrażenie, że w tych informacjach kryje się jakieś niedobre przesłanie dla Polski na najbliższe lata. Prognozy rządowe, przewidujące wzrost gospodarczy na poziomie 3,8-4,3 proc. w latach 2015-2016 są oczywiście zbyt optymistyczne. To zresztą potwierdzona empirycznie prawidłowość, że rządy starają się pomalować przyszłość na różowo. Ale co gorsza, nie bardzo widać, co w najbliższych latach miałoby być czynnikiem wzrostu gospodarczego w Polsce. Na pewno nie inwestycje. Program konwergencji zakłada konsekwentny ich spadek do 2016 roku, tak jakby rząd był pewien, że nie uda się ruszyć z funduszami europejskimi, a sektor prywatny pozostanie uśpiony. Pogorszy się też bilans handlowy.
Najważniejsze zatem będą nastroje konsumentów. Mam wrażenie, że fiasko parady z czekoladowym orłem symbolicznie, ale dość precyzyjnie pokazuje, że potrzebne są nie wygłupy, tylko solidny program ożywienia gospodarki. Nie za pomocą pompowania pieniędzy publicznych ani Inwestycji Polskich, bo ani pieniędzy nie ma, ani kompetencji. Lecz poprzez powrót do korzeni sukcesu gospodarczego Polski w latach 90. – inicjatywy obywateli, przedsiębiorczości, wolnego rynku, prywatyzacji. Gdzieś za cyferkami danych i prognoz kryje się bowiem smętny fakt, że w XXI wieku biurokracja i administracja zadusiły polski sukces.