EDPR nie jest pierwszą zagraniczną firmą, która może nie zrealizować u nas planów w energetyce wiatrowej. Rezygnują też Dong i Iberdrola, które za ponad 2 mld zł sprzedadzą projekty PGE i Enerdze. Jeśli EDPR rzeczywiście się wycofa, to z pozwoleniami na budowę zostaną Kulczyk, PGE i Generpol – firmy niemające doświadczenia w budowie i eksploatacji morskich wiatraków, a z zagranicznych – tylko belgijska Deme.

Sytuacja zaczyna być trochę podobna do tej w łupkach – tam też kolejne zagraniczne koncerny rezygnują z poszukiwania gazu. I identycznie jak w OZE trwa bój o szybsze uchwalenie przepisów, które skróciłyby czas marnowany np. na uzyskiwanie najróżniejszych urzędowych zezwoleń. Jeśli jednak spojrzymy na sprawy w szerszym kontekście, to między branżą wiatrową a poszukiwaniem gazu z łupków są zasadnicze różnice.

Po pierwsze, Polska nie jest jedynym krajem, z którego rezygnują Iberdrola i Dong. Sprzedawane są też farmy w Niemczech, Francji czy W. Brytanii, czyli krajach o daleko bardziej stabilnych systemach wsparcia. W biznesie takie kroki są czymś normalnym. Czasem trzeba zebrać gotówkę, by włożyć ją w bardziej opłacalne projekty, a czasem – by zmniejszyć zadłużenie. Po drugie, o ile inwestorzy zaangażowani w inwestycje łupkowe chcieliby po prostu rozsądnych przepisów i niewysokich podatków, o tyle już cała branża odnawialna swój biznes opiera na systemach wsparcia. To znaczy, że aby wiatraki się opłacały, każdy odbiorca energii musi dorzucić coś od siebie. Koszt jest wliczony w nasz rachunek za prąd. Czy rzeczywiście byłoby szkoda, gdyby zapłacili inni?