Nowelizacyjne paradoksy

Publikacja: 19.07.2013 01:35

Nowelizacyjne paradoksy

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

No i stało się. Rząd poszedł do Canossy i będzie musiał prosić Sejm o zgodę na nowelizację budżetu. W felietonie sprzed dwóch miesięcy pisałem, że prawdopodobnie minister finansów zrobi wszystko (łącznie z zamiataniem miliardów złotych deficytu pod dywan, czyli przesuwaniem ich z budżetu centralnego do funduszy pozabudżetowych), żeby tylko nie musieć budżetu nowelizować. Wtedy oceniałem, że jeszcze przy dziurze budżetowej rzędu kilkunastu miliardów złotych da się to zrobić. Tymczasem jednak sprawy poszły gorzej, a dziura w kieszeni ministra zwiększyła się do 24 miliardów. Nie ma wyjścia, budżet trzeba znowelizować.

Z nowelizacją budżetu wiąże się kilka zabawnych paradoksów. Pierwszy dotyczy największego kłopotu ministra finansów. Nie jest nim wcale słabszy od założeń wzrost gospodarczy (w I półroczu było to ok. 0,5 proc., ale nadal wydaje się dość prawdopodobne, że w II półroczu stopniowo zaczniemy przyspieszać i odrabiać straty).

Tak naprawdę to znacznie większym zmartwieniem stała się niska inflacja. To generalnie powód do zadowolenia dla wszystkich – za wyjątkiem ministra finansów. Dlaczego? Bo wolniejszy wzrost cen to wolniejszy wzrost najważniejszych dochodów podatkowych (VAT i akcyzy). Natomiast wydatki są w budżecie zapisane kwotowo i nie reagują na to, że inflacja jest niższa od założeń. I wskutek niespodziewanie niskiej inflacji wzrasta dziura w budżecie.

Inny zabawny paradoks polega na tym, że do ministra finansów właściwie nie ma co mieć pretensji o jego tegoroczną politykę budżetową. Kiedy konstruował budżet, wiadomo już było, że gospodarka jest w fazie ostrego hamowania, które wcale nie musiało skończyć się na obserwowanym obecnie wzroście PKB o 0,5 proc. Prawdę mówiąc, nikt nie mógł być pewny, czy spowolnienie nie zmieni się u nas w recesję, jak u Czechów i Węgrów. Nadmierne ostre obcinanie wydatków budżetowych w I półroczu mogłoby bardzo łatwo przyczynić się do spadku PKB, pogarszając i tak nie najlepsze nastroje.

W sumie więc „urzędowy optymizm" ministra sprzed pół roku można zrozumieć – lepiej było realizować budżet chroniący wzrost PKB, a w ciągu roku go znowelizować, niż przyjąć pesymistyczne założenia i szybko doprowadzić kraj do recesji. Jeśli więc o coś do ministra można mieć pretensje, to raczej o zbyt długie tolerowanie wysokich deficytów w latach 2010–2011, kiedy bez ryzyka można było deficyt i dług obniżyć. A wówczas byłoby dziś znacznie łatwiej.

Główny paradoks polega jednak na czymś innym: na tym, że z czysto finansowego punktu widzenia nic się wielkiego nie stało. Kto prześledzi wskaźniki rynkowe w dniu ogłoszenia rządowej decyzji o nowelizacji, łatwo stwierdzi, że ani giełda, ani rynek walutowy (najczulszy barometr nastrojów) w ogóle nie zareagowały na te wiadomości. Właściwie minister finansów ma powody czuć się lekko urażony – pies z kulawą nogą nie przejął się nowelizacją.

To prawda, z ekonomiczno-finansowego punktu widzenia nie stała się żadna tragedia (choć oczywiście konieczność zwiększenia deficytu nigdy nie jest powodem do specjalnej radości). Jeśli więc gdzieś szukać prawdziwych konsekwencji rządowej decyzji, to raczej w sferze polityki niż ekonomii.

Oj, rząd usłyszy wiele ciepłych słów od opozycji i od mediów, usłyszy!

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację