Rząd nie musi sięgać do OFE

Jest wiele sposobów na obniżenie długu publicznego bez zabierania pieniędzy zgromadzonych w OFE. Można np. stopniowo upłynniać warte ponad 500 mld zł aktywa finansowe sektora publicznego – mówi były minister finansów Mirosław Gronicki

Publikacja: 04.12.2013 04:29

Rząd nie musi sięgać do OFE

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Czy polskie finanse publiczne rzeczywiście są w tak opłakanym stanie, że uratować nas mogą tylko pieniądze zabrane z OFE?

U podstaw zawirowań w finansach publicznych leżą błędy popełnione już w 2010 r. Rząd kontynuował wówczas ekspansję fiskalną, kiedy właściwie już można było zmienić politykę.  Potem, w 2012 r., wzrost gospodarczy gwałtownie wyhamował i teraz mamy poważny problem. Przy czym zgadzam się z poglądem, że tzw. fundamenty w Polsce wciąż wyglądają dobrze. Największym kłopotem zaś jest to, że nie jesteśmy w stanie ściągać podatków w okresie spowolnienia gospodarki. W ostatnich latach już drugi raz mamy sytuację, kiedy gospodarka hamuje, a wpływy z podatków nominalnie spadają, a jednocześnie nie potrafimy zapanować nad wydatkami. To spowodowało, że nasz dług publiczny przekracza wszelkie progi ostrożnościowe i zaczyna się szukanie rozwiązania. W takiej sytuacji minister finansów jest człowiekiem, który musi podać gotową receptę i to taką, które rozwiąże problem na minimum dwa lata. Wobec tego wymyślono, że trzeba zabrać aktywa OFE.

Czy koniecznie musimy to robić?

Nigdy nie ma jednego możliwego rozwiązania. Alternatywą mogłoby być np. poszerzenie bazy podatkowej, czyli objęcie podatkami tych, którzy do tej pory ich nie płacą albo płacą za mało.

O kim pan myśli?

Szukałbym wszędzie tam, gdzie mamy możliwość podwyższenia dochodów sektora finansów publicznych z tytułu składek do ZUS. Skoro menedżer, który jest na etacie płaci pełną składkę to dlaczego osoba samozatrudniona, która jest np. właścicielem firmy płaci ją mniejszym wymiarze? To jest niesprawiedliwe. Również umowy o dzieło i zlecenia powinny być „oZUS-owione" w taki sam sposób jak dochody z pracy najemnej. Kolejna grupa to rolnicy, których należałoby objąć powszechnym systemem podatkowym. Spokojnie można oczekiwać, że dochody z tego tytułu to byłyby miliardy złotych. A to mogłoby zasypać dziurę w ZUS-ie.

Czy to by wystarczyło, aby nie musieć brać pieniędzy z OFE?

Na transfery do OFE wydajemy dzisiaj ok. 10 mld zł rocznie. Taką kwotę bez problemu zebralibyśmy, poszerzając bazę podatkową. Ale są też inne rozwiązania.

Jakie?

O jednym z nich mówił prezes NBP Marek Belka przy okazji pierwszego skoku na OFE. Kiedy mamy kłopoty w finansach publicznych, należałoby zamrozić składkę przekazywaną do OFE o pozwolić na to, aby wszystko szło do ZUS. Kiedy kryzys się kończy, wracamy do składki do OFE. Rozwiązań dotyczących samego budżetu jest wiele, ale są też sposoby znalezienia aktywów spoza OFE, które obniżyłyby poziom długu publicznego. O to przecież chodzi rządowi. Pamiętajmy, że sektor publiczny  posiada instrumenty finansowe o wartości ponad 500 mld zł. Gdybyśmy odjęli to od całego zadłużenia sektora finansów publicznych, które wynosi 950 mld zł, to nasz dług spadłby poniżej 30 proc. PKB. A gdybyśmy do aktywów rządu i samorządów dodali  jeszcze aktywa NBP, to łącznie dałoby ok. 800 mld zł. Okazuje się, ze sytuacja państwa  jest zupełnie przyzwoita, porównując z niektórymi krajami w unii monetarnej. Pytanie: Czy zamiast w jednym skoku zabrać pieniądze z OFE,  nie lepiej byłoby stopniowo upłynniać te aktywa po to, żeby nie dopuścić do znacznego przyrostu długu.

Instytucje rządowe i samorządy miałyby oddać gotówkę i sprzedać akcje i obligacje, które posiadają?

Niekoniecznie chodzi o bezpośrednią sprzedaż. Można , wzorując się na PIR, stworzyć tzw. fundusz przyszłych pokoleń i tam generować przychody, które finansowałyby pewne działania państwa wydzielone z budżetu, chociażby inwestycje. Obecnie mamy problem ze współfinansowaniem projektów unijnych, bo samorządy nie mają pieniędzy na udział własny. Ale można tak zmodyfikować przepisy o partnerstwie prywatno-publicznym, aby część udziału własnego dawał wyłącznie sektor prywatny, a resztę Unia. Nie byłoby wtedy potrzeby zadłużania się specjalnie pod inwestycje.

W jaki sposób odbyłaby się sprzedaż publicznych aktywów?

Każdy bank dysponuje gamą pomysłów i instrumentów finansowych, które można wykorzystać do upłynnienia aktywów, będących w posiadaniu sektora finansów publicznych. To nie byłoby tyle ile wynosi wartość obligacji posiadanych przez OFE, czyli 150 mld zł, ale nie są nam potrzebne aż takie pieniądze. Wystarczyłoby tyle, aby dług znalazł się poniżej niekorzystnej granicy.

Co pan rozumie przez upłynnienie?

Część aktywów można sprzedać, czyli sprywatyzować, a część można wykorzystać jako element zastawu na pozyskanie finansowania.

Wspomniał pan o pieniądzach NBP. Bank centralny nie może przecież finansować deficytu państwa.

Nie może kupować polskich obligacji na rynku pierwotnym, ale na rynku wtórnym już może. W sytuacji podbramkowej NBP w porozumieniu z rządem zmienia strukturę swoich aktywów i kupuje polskie papiery skarbowe. Załóżmy, że z 300 mld zł, wydaje na to 15 proc. Te 45 mld zł sfinansowałyby roczne potrzeby pożyczkowe budżetu. To zobowiązanie nie liczyłoby się do zadłużenia państwa, ponieważ pozostałoby w sektorze publicznym. Oczywiście można by to zrobić w ostateczności.  Najlepszym rozwiązaniem jest przeprowadzenie strukturalnych reform i zbilansowanie finansów publicznych.

Dlaczego rząd nie wziął po uwagę żadnej z tych propozycji?

Każda z operacji, o których rozmawiamy, jest niełatwa do przeprowadzenia i trudniejsza politycznie dla rządu, zwłaszcza przed wyborami. Łatwiej było sięgnąć po kasę z OFE, bo dzięki nim rząd ma spokój w finansach publicznych przez najbliższe dwa lata do wyborów.

Czy widzi pan rozwiązanie kompromisowe, przy wykorzystaniu środków z OFE?

To, o którym już wielokrotnie mówiłem: połowa aktywów OFE przechodzi do ZUS, ale są one nadal zarządzane przez OFE, czyli wciąż są pieniędzmi obywateli, a będąc jednocześnie elementem sektora publicznego, obniżają dług. Ta propozycja została kompletnie pominięta przez rząd.

Czy polskie finanse publiczne rzeczywiście są w tak opłakanym stanie, że uratować nas mogą tylko pieniądze zabrane z OFE?

U podstaw zawirowań w finansach publicznych leżą błędy popełnione już w 2010 r. Rząd kontynuował wówczas ekspansję fiskalną, kiedy właściwie już można było zmienić politykę.  Potem, w 2012 r., wzrost gospodarczy gwałtownie wyhamował i teraz mamy poważny problem. Przy czym zgadzam się z poglądem, że tzw. fundamenty w Polsce wciąż wyglądają dobrze. Największym kłopotem zaś jest to, że nie jesteśmy w stanie ściągać podatków w okresie spowolnienia gospodarki. W ostatnich latach już drugi raz mamy sytuację, kiedy gospodarka hamuje, a wpływy z podatków nominalnie spadają, a jednocześnie nie potrafimy zapanować nad wydatkami. To spowodowało, że nasz dług publiczny przekracza wszelkie progi ostrożnościowe i zaczyna się szukanie rozwiązania. W takiej sytuacji minister finansów jest człowiekiem, który musi podać gotową receptę i to taką, które rozwiąże problem na minimum dwa lata. Wobec tego wymyślono, że trzeba zabrać aktywa OFE.

Pozostało 82% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację