Czy polskie finanse publiczne rzeczywiście są w tak opłakanym stanie, że uratować nas mogą tylko pieniądze zabrane z OFE?
U podstaw zawirowań w finansach publicznych leżą błędy popełnione już w 2010 r. Rząd kontynuował wówczas ekspansję fiskalną, kiedy właściwie już można było zmienić politykę. Potem, w 2012 r., wzrost gospodarczy gwałtownie wyhamował i teraz mamy poważny problem. Przy czym zgadzam się z poglądem, że tzw. fundamenty w Polsce wciąż wyglądają dobrze. Największym kłopotem zaś jest to, że nie jesteśmy w stanie ściągać podatków w okresie spowolnienia gospodarki. W ostatnich latach już drugi raz mamy sytuację, kiedy gospodarka hamuje, a wpływy z podatków nominalnie spadają, a jednocześnie nie potrafimy zapanować nad wydatkami. To spowodowało, że nasz dług publiczny przekracza wszelkie progi ostrożnościowe i zaczyna się szukanie rozwiązania. W takiej sytuacji minister finansów jest człowiekiem, który musi podać gotową receptę i to taką, które rozwiąże problem na minimum dwa lata. Wobec tego wymyślono, że trzeba zabrać aktywa OFE.
Czy koniecznie musimy to robić?
Nigdy nie ma jednego możliwego rozwiązania. Alternatywą mogłoby być np. poszerzenie bazy podatkowej, czyli objęcie podatkami tych, którzy do tej pory ich nie płacą albo płacą za mało.
O kim pan myśli?