Ostatnio przez media przelewa się fala przewidywań, jak rozwijać się będzie gospodarka w 2014 r. Mamy dosyć dokładne szacunki dotyczące i tych ogólnych wskaźników (np. wzrost PKB), jak i tych bardziej szczegółowych (np. kurs złotego czy zachowanie obligacji).

Oczywiście żaden z ekspertów nie ma wglądu w przyszłość i wszystkie te dane to prognozy, często podparte nie tylko modelami analitycznymi, ale też własną intuicją. Czasami więc różnią się od siebie, ale łączy je jedno: wszystkie pokazują, że w 2014 r. roku ma być lepiej niż w 2013 r. I to na wszystkich frontach.

Przede wszystkim poprawy należy oczekiwać na rynku pracy, niektórzy nawet wieszczą, że już 2014 r. stanie się on rynkiem pracowników. A to oznacza, że po prostu łatwiej będzie znaleźć etat czy chętnych na nasze usługi, a pracodawcy będą skłonni zapłacić pracownikom więcej. Problemem może być za to np. znalezienie dobrych okazji do inwestycji (bo lokaty bankowe pozostaną mało opłacalne).

Jednak to, że będzie lepiej niż w 2013 r., nie znaczy, że będzie idealnie. Wszędzie możemy mówić o pozytywnych tendencjach i kierunkach, poprawie, odbiciu, itp., ale trzeba pamiętać, że wciąż porównujemy się do roku bardzo słabego, najgorszego od początku wieku (dokładniej – od 2001 r.).  Każda zmiana będzie więc ilościowo duża, ale trzeba szczerze sobie powiedzieć, że przecież wciąż bezrobocie będzie wysokie, podwyżki niewielkie, a rozmach inwestycyjny firm i państwa – ograniczony.

Mimo wszystko trzeba patrzeć na rozpoczęty właśnie rok z optymizmem. Poprawa tu i tam – choć może nie będą to rekordowe wzrosty – jednak zwiększy naszą skłonność do konsumpcji, nasze poczucie bezpieczeństwa i poprawi nastroje. Gospodarka może nie przesiądzie się do ferrari, lecz do opla – jednak to i tak lepsze niż jazda maluchem z dziurawym podwoziem.