Mało tego, liczba ogłoszeń o postępowaniach w trybie PPP i zawartych umów najprawdopodobniej nawet spadła (wskazuje na to stan na koniec września 2013 r., danych za cały rok jeszcze nie ma).

Czy jest się czemu dziwić? Nie, bo takie informacje docierają do nas rok po roku. O PPP jako szansie na realizację wielu potrzebnych inwestycji publicznych mówi się od lat. Co roku odbywają się kolejne, liczne konferencje na temat partnerstwa. Niektóre z nich zdążyły już zyskać status dorocznych. Na tych spotkaniach (byłem na wielu z nich) naprawdę drobiazgowo rozważane są wszelkie warianty finansowo-prawne i organizacyjne przedsięwzięć tego typu. Niestety, stale rosnąca liczba seminariów, konferencji, prelekcji i wszelkich innych spotkań poświęconych PPP (nikt ich zapewne nie liczy, a byłaby to niewątpliwie ciekawa statystyka), nie przekłada się jednak na wzrost liczby przedsięwzięć w tej formule. To też nie dziwi, bo na konferencjach tych spotyka się dość hermetyczne grono specjalistów tego tematu. Kiszą się oni we własnym sosie, przekonując siebie nawzajem, że PPP jest potrzebne i może przyczynić się do rozwoju Polski (nie tylko lokalnej).

Z opinii ekspertów wynika, że co prawda nie doszło do zmiany ilościowej, a jedynie jakościowej (projekty są coraz bardziej dopracowane). Dobre i to, ale żeby doszło do tak wyczekiwanego wysypu projektów, potrzebna jest jeszcze co najmniej jedna, choć ulotna, zmiana dotycząca sfery mentalnej. Chodzi o zmianę nastawienia zarówno samorządowców, bo to głównie w gminach upatruje się partnera do rozmów dla strony prywatnej, jak i, a może przede wszystkim, wśród osób reprezentujących organy kontrolne, których działania są zwykle przestrogą, dla chcących się podjąć współpracy publiczno-prywatnej. Sławne już czwarte „P", oznaczające prokuraturę na końcu inwestycji w formule PPP, wciąż skutecznie wstrzymuje stronę publiczną od rzucenia się w objęcia prywatnego biznesu. Czas to zmienić.