Rząd przyjął wczoraj, już za pierwszym podejściem, Program Polskiej Energetyki Jądrowej. Fakt, że obyło się bez przekładania tego na kolejne posiedzenia, co zdarza się w przypadku bardziej kontrowersyjnych projektów, można by odczytać jako jasną deklarację: koniec wymówek, czas na działanie w sprawie atomu. Można by, gdyby nie szereg pytań, na które wciąż nie znamy odpowiedzi.
Po pierwsze, czy możliwa jest realizacja w tym samym czasie dwóch megaprojektów w dziedzinie energetyki? Rozwinięcie wydobycia gazu z łupków na przemysłową skalę pochłonie gigantyczne pieniądze. Budowa nie jednej, lecz dwóch, jak zapisano w przyjętej strategii, elektrowni jądrowych będzie kosztowała znacznie więcej. Poza tym projekt łupkowy, jak śmiesznie by to nie brzmiało, jest dziś na znacznie bardziej zaawansowanym etapie. Czy jeśli w najbliższych latach pojawią się konkretne, wymierne efekty prowadzonych prac poszukiwawczych, determinacja kolejnego rządu w dążeniu do zrobienia z Polski atomowej potęgi będzie równie duża, co dziś? Że może być z tym problem, pokazuje choćby wydarzenie sprzed zaledwie tygodnia, gdy na radzie naczelnej koalicyjnego PSL pojawił się postulat rezygnacji z planu budowy elektrowni atomowej...
Najważniejsze atomowe decyzje, tak czy inaczej, będą zapadały po przyszłorocznych wyborach, a o elektrowni jądrowej ?z rezerwą wypowiadają się już teraz przedstawiciele różnych partii. W tym prowadzącego obecnie zdecydowanie ?w sondażach Prawa i Sprawiedliwości, którego politycy chcą zorganizować w tej sprawie referendum. Jego efekt jest zaś trudny do przewidzenia – na nic zdała się intensywna kampania promocyjna resortu gospodarki: za budową elektrowni jądrowej pod koniec grudnia opowiadała się połowa Polaków, zdecydowanych jej przeciwników było już 42 proc. A jeszcze rok wcześniej było to odpowiednio 56 i 40 proc.
Mogę uwierzyć, że polityka energetyczna jest superpriorytetem każdego rządu. Ale nie mam pewności, co za tym hasłem faktycznie będzie się kryło. Myślę, że może tego nie wiedzieć nawet Janusz Piechociński.