Polska zaczęła notować nadwyżki eksportu nad importem – cały 2013 rok zamknęliśmy pokaźnym dodatnim saldem na rachunku obrotów towarowych (według szacunków ok. 1,6 mld euro). Taka sytuacja zdarzyła się nam po raz pierwszy w historii i była częściwo efektem najgłębszego od dekady spowolnienia gospodarczego.

To eksport „ciągnął" naszą gospodarkę. Wartość sprzedaży za granicę w całym 2013 r. urosła rok do roku o ponad 4 proc. Nie jest to może nadzwyczajny wynik, ale dobry, biorąc pod uwagę kryzys w strefie euro (tam idzie połowa naszej produkcji). Dla porównania w równie trudnym 2009 r. roczna wartość eksportu wzrosła o 3,8 proc.  Duży dodatni wkład obrotów towarowych do wzrostu PKB zawdzięczaliśmy w 2013 r. też słabnącemu importowi (jego wartość rok do roku spadła). W tym roku, jak wynika z prognoz KUKE, wzrost eksportu ma być dwucyfrowy, bo poprawi się kondycja naszych tradycyjnych partnerów handlowych i wzrośnie ekspansja polskich firm na nowych rynkach.

Nie można jednak zapominać o drugiej stronie medalu. Jeśli, zgodnie z oczekiwaniami, w tym roku firmy zaczną chętniej inwestować, a konsumenci ruszą na zakupy, nieuchronnie zaczną rosnąć nam też potrzeby importowe. Dlatego wydaje się, że czas dużych nadwyżek w handlu zagranicznym minął i tzw. eksport netto, który wspierał dotychczas wzrost polskiego PKB, nie będzie już nas ratował. Pytanie, czy wewnętrzna siła naszej gospodarki okaże się na tyle duża, że pozwoli nam utrzymać dotychczasowy wzrost, nie mówiąc już o dalszym rozkręcaniu się. Niektórzy ekonomiści przyznają, że innych niż eksport motorów wzrostu gospodarczego póki co nie widać. A apetyty rosną. Minister finansów Mateusz Szczurek powiedział niedawno, że nie zadowala go 3-proc. wzrost PKB i chciałby więcej. Miejmy nadzieję, że jego pomysły na gospodarkę będą mniej szkodliwe niż poprzednika.