Zwolennicy tej decyzji odetchnęli z ulgą, mając nadzieję, że w ten sposób KE wybije też z głowy kilku innym polskim miastom plany budowy nowych lotnisk. Zaspokajają wprawdzie one lokalne ambicje – ale zazwyczaj nie mają żadnej szansy na osiągnięcie rentowności. Przez lata będą tylko drenować skromne środki, które samorządy powinny wydać na bardziej potrzebne cele, nie przyczyniają się do przyspieszenia rozwoju gospodarczego, a dodatkowo uderzają w działanie tych polskich lotnisk, które mają szansę zarobić na siebie.
Dystans 30 km to swoisty rekord w budowie dwóch konkurujących ze sobą portów lotniczych – ale tak naprawdę, to równie wątpliwa jest budowa i utrzymywanie za wszelką cenę przy życiu lotnisk odległych od siebie o 100 czy 200 km.
Przeciwnicy mogą powołać się na rozsądne pomysły biznesowe stojące za planami budowy gdyńskiego lotniska, na możliwy gwałtowny rozwój ruchu lotniczego w regionie, wreszcie na słabości lotniska w Gdańsku. Kto tam bywa, ten wie, że jest ono położone w najgorszym chyba z możliwych miejsc (np. w całym Trójmieście świeci słońce, a z gdańskiego lotniska samoloty nie mogą wystartować z powodu mgły). Kłócić można się długo, a nie mam wątpliwości, że władze Gdyni są w stanie przytoczyć wiele mocnych argumentów na obronę swojego pomysłu. Obecnie sprawa wygląda tak, że jeśli rzeczywiście pomysł jest na tyle dobry, że ma szanse się w rozsądnym czasie zwrócić, nikt nie może zabronić sfinansowania go prywatnym inwestorom. Zobaczymy.
Pisać chciałem o czymś zupełnie innym. O tym, że jeśli dwa odległe o 30, a nawet o 100 czy 150 km miasta mają ambicje posiadania dużego, nowoczesnego, zapewniającego wiele wygodnych połączeń, a przy tym dochodowego lotniska – to zdrowy rozsądek mówi, że w pierwszej kolejności powinny usiąść przy stole i zadać sobie pytanie, w jaki sposób można to zrobić wspólnie. Wspólnymi siłami Gdańsk i Gdynia mogłyby zrobić znacznie więcej niż przez kłótnie.
Inny przykład, też z dziedziny lotnisk? Kraków ma swoje własne, niezbyt wielkie lotnisko, ze stosunkowo niedużą liczbą połączeń, obsługujące 3,5 mln pasażerów rocznie. Odległe o 70 km Katowice mają swoje lotnisko, obsługujące 2,5 mln pasażerów. Gdyby oba miasta potrafiły 20 lat temu dogadać się i zrobić wspólne lotnisko gdzieś pośrodku – dziś hipotetyczne Lotnisko Południowe byłoby prawdopodobnie portem porównywalnym wielkością z Okęciem (10 mln pasażerów), przyciągającym ruch nie tylko z południa Polski, ale także z Czech i Słowacji, dysponującym dużą siatką regularnych połączeń z całą Europą, a pewnie i nie tylko. Ale okazało się, że dogadać się nie ma sposobu – łatwiej jest już zbudować dwa lotniska.