A stwierdzenie, że dla bezpieczeństwa polskiej gospodarki potrzebne jest jej otwarcie na świat, brzmi jak wytarty slogan, z którego nic nie wynika. Natomiast uwagi o tym, że otrzymają wsparcie dyplomatów – jak żart. Bo je mieli, tyle że na miarę umiejętności tych dyplomatów i środków, jakimi dysponowali.

Ciekawe przy okazji, że ofensywa dyplomatycznego wsparcia eksportu została podjęta wtedy, gdy polscy przedsiębiorcy odnoszą sukcesy, a nie wtedy, gdy potrzebowali go najbardziej. Gdy osłabiały ich silny złoty i słaba koniunktura na światowych rynkach.

W tym programie jest jedno niebezpieczeństwo – brak odpowiednich kadr. Dyplomacja gospodarcza to misja niesłychanie trudna. Zdało sobie z tego sprawę wielu szefów wydziałów handlowych w ambasadach, kiedy starali się chałupniczymi metodami pomagać przedsiębiorcom na tyle, na ile byli w stanie. Najczęściej „na czuja", bo nikt ich tego nie uczył.

GoChina i GoAfrica przynoszą pierwsze efekty, ale nadal odpowiedzialni za promocję polskiej gospodarki narzekają na szczupłe środki i brak zrozumienia w centrali, że trudno im w tej sytuacji podróżować z jednego końca kontynentu na drugi. Do tego dochodził jeszcze nieśmiertelna rywalizacja między Ministerstwem Gospodarki i Ministerstwem Spraw Zagranicznych, kto tą promocją miałby się zajmować i z którego resortu ludzie powinni tam wyjeżdżać. Bo niestety nadal w tych nominacjach wiele osób wyjeżdża w uznaniu zasług, a nie kompetencji. Czy teraz wspólna akcja MG i MSZ się uda? Oby. W każdym razie lepiej późno niż wcale.