Ile państwa w gospodarce

Grzegorz Kołodko sugeruje, aby pewna wszechwładna instytucja odgórnie decydowała, jakie zróżnicowanie dochodów jest słuszne, jaki wzrost gospodarczy jest na miarę możliwości danego kraju.

Publikacja: 25.03.2014 10:01

W artykule „Kto jest dobrym ekonomistą" w „Rz" z 3 marca br. Grzegorz Kołodko przedstawia swoją diagnozę przyczyn kryzysu subprime i proponuje wprowadzenie ustroju gospodarczego, który nazywa nowym pragmatyzmem. Niestety, trudno się zgodzić z jego spojrzeniem na przyczyny kryzysu, a postulowane rozwiązania brzmią jak echo czasów, które minęły w Polsce wraz z końcem lat 80.

Zacznijmy od przyczyn kryzysów finansowych. G. Kołodko upatruje ich w niewłaściwych zależnościach między rynkiem a państwem. Zależności te utożsamia z neoliberalizmem, czyli – chociaż brak w artykule jednoznacznej definicji – niedostateczną ingerencją państwa w gospodarkę. Kołodko zdaje się mówić: gdyby państwa silniej ingerowały w swój system finansowy w poprzedniej dekadzie, kryzysu subprime by nie było.

To zbyt uproszczone podejście. System finansowy w gospodarce rynkowej działa w kreowanym przez państwo otoczeniu instytucjonalnym. Zadaniem państwa jest takie zaprogramowanie instytucji – np. prawa, regulacji, uprawnień nadzorców – żeby system ten działał możliwie stabilnie i efektywnie, żeby dzięki wbudowanej strukturze bodźców niejako regulował się sam.

Uwarunkowaniem instytucjonalnym służącym autoregulacji systemu finansowego jest np. obowiązek składania szczegółowych sprawozdań finansowych przez banki. Gdy te zwiększają swoją ekspozycję na ryzyko, ich akcjonariusze i klienci mogą przenieść swoje zasoby finansowe do konkurencji. Prawdopodobieństwo, że to się stanie, a w konsekwencji bank będzie miał kłopoty, automatycznie dyscyplinuje kierownictwo i zachęca do trzymania poziomu ryzyka w ryzach. W najgorszym razie – jeśli autodyscyplina nie zadziała – bank upadnie, ale system finansowy nie.

Problemy systemu pojawiają się wtedy, kiedy mechanizmy rynkowej dyscypliny nie działają, bo bodźce są zaburzone przez niewłaściwe regulacje albo wręcz przez konkretne ingerencje państwa. Przykładem zaburzenia bodźców rynkowych jest praktyka „too big to fail" – chronienie banków przed upadkiem unicestwia w nich chęć ograniczania ryzyka. Z kolei sztandarowy przykład szkodliwych ingerencji z ostatnich lat to działalność quasi-prywatnych firm (government sponsored enterprises) Fannie Mae i Freddie Mac w Stanach Zjednoczonych. Skupowały one od banków oraz sekurytyzowały kredyty hipoteczne i miały kluczowy wpływ na obniżenie wymagań względem chętnych na kredyt w USA.

Zgoła odmienne rozumienie przyczyn kryzysu subprime sprawia naturalnie, że trudno byłoby mi zgodzić się z G. Kołodko także w zakresie właściwych rozwiązań na przyszłość. Pogląd profesora, nazywany przezeń nowym pragmatyzmem streścić można jako „dużo więcej omnipotentnego państwa w gospodarce". W jego rozumieniu, nowopragmatyczna gospodarka miałaby się opierać na „umiarze", ograniczonym zróżnicowaniu dochodów, miałaby rozwijać się zgodnie z „realnymi możliwościami wzrostu gospodarczego", a wręcz dostarczać konsumentom takie towary i w takich ilościach, aby maksymalizować ich zadowolenie.

I tu znów inaczej rozumiemy efektywną gospodarkę, i znów kluczową różnicą w podejściu moim i G. Kołodko jest kwestia bodźców. W ustroju wolnorynkowym – w dużym uproszczeniu –  gospodarka samorzutnie, oddolnie alokuje dobra w sposób optymalny czy motywuje przedsiębiorców do innowacji. Tymczasem G. Kołodko sugeruje, aby pewna wszechwładna instytucja – taka jak państwo – odgórnie decydowała o tym, jakie zróżnicowanie dochodów jest słuszne, jaki wzrost gospodarczy jest na miarę możliwości danego kraju, a nawet jakie produkty dostatecznie dobrze zaspokoją potrzeby konsumentów.

Po pierwsze: to nie jest możliwe, urzędnicy czy rządzący są ludźmi i choćby mieli jak najlepsze intencje, nie zaplanują potrzeb konsumentów lepiej niż zdecentralizowany i premiujący innowacyjność rynek. Po drugie, trudno się oprzeć wrażeniu, że te idee były już wprowadzone w naszym kraju ledwie kilkadziesiąt lat temu. Czy jednak mieliśmy wtedy wyższy poziom dobrobytu? Patrząc na PKB na mieszkańca Polski – nie, ale G. Kołodko nie uznaje tej miary.

Tymczasem zarzuty względem PKB jako wskaźnika dobrobytu są dyskutowane od lat, ba – uczy się o nich na podstawowych kursach z makroekonomii na wyższych uczelniach. Niestety, z PKB jest jak z demokracją: niczego lepszego jeszcze nie wymyślono, wszak wszelkie szeroko stosowane miary dobrobytu mniej lub bardziej silnie opierają się na PKB (i nie jest mi znana taka miara, według której dobrobyt Polski byłby niższy teraz niż w latach 80.).

Autorka jest doktorantką w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. ?Prezentowane poglądy stanowią ?jej prywatne opinie.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację