Rzadko się zdarza, aby szef gigantycznego koncernu motoryzacyjnego prosił, aby omijać jego salony. Ale w tym przypadku ma rację. Na każdym sprzedanym „elektryku" Fiat traci 14,5 tys. dolarów. Jeszcze dwa lata temu myślał, że będzie to „tylko" 10 tysięcy.
— Dzisiaj jest tak, że gdyby 500e nagle zaczął się doskonale sprzedawać, musiałbym w szybkim tempie jechać do Waszyngtonu, aby po raz kolejny prosić o finansowe wsparcie rządowe, bo znów Fiatowi/Chryslerowi groziłoby bankructwo - mówił w ostatnią środę na konferencji w USA szef Fiata/Chryslera.
Dlaczego więc liczący każdego dolara i każde euro Marchionne zdecydował się na włączenie elektrycznego modelu auta do swojej oferty ? Bo musiał. To koszt wzrostu na rynku amerykańskim i konieczność dostosowania się do panujących tam zasad. I wpadł w pułapkę. Bo Fiaty w Ameryce nie mogą być drogie, na cenowe wybryki może sobie pozwolić Tesla, która na autach z e-napędem już zarabia. Ale Tesla robi duże auta, które wcale jak „e" nie wyglądają.
Fiat 500 w USA kosztuje 17,3 tys. dol. ze wszystkimi opłatami. Elektryczna 500 - 500e ma ceny zaczynające się od 32,560 tys. dol. od których potem można odliczyć stanowe dopłaty. Nadal jest to drogo, bo drogo kosztuje bateria napędzające e-Fiata.
Marchionne został zmuszony do wejścia w e-segment, bo inaczej nie byłby w stanie sprzedawać aut w Kalifornii, która postawiła bardzo ostre warunki dotyczące emisji spalin. I jeśli producenci nie obniżą średniej do roku 2025, bo prostu zostaną wyeliminowani z rynku. Dlatego Fiat/Chrysler tak jak i pozostali producenci musi oferować auta z silnikami elektrycznymi,hybrydowymi, aby jednocześnie móc sprzedawać swoje hity - jak chociażby Jeepy.