Kto nie chce e-samochodów

Nie kupujcie elektrycznych Fiatów - apeluje do rynku dyrektor generalny Fiata/Chryslera, Sergio Marchionne.

Publikacja: 22.05.2014 10:33

Kto nie chce e-samochodów

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Rzadko się zdarza, aby szef gigantycznego koncernu motoryzacyjnego prosił, aby omijać jego salony. Ale w tym przypadku ma rację. Na każdym sprzedanym „elektryku" Fiat traci 14,5 tys. dolarów. Jeszcze dwa lata temu myślał, że będzie to „tylko" 10 tysięcy.

— Dzisiaj jest tak, że gdyby 500e nagle zaczął się doskonale sprzedawać, musiałbym w szybkim tempie jechać do Waszyngtonu, aby po raz kolejny prosić o finansowe wsparcie rządowe, bo znów Fiatowi/Chryslerowi groziłoby bankructwo - mówił w ostatnią środę na konferencji w USA szef Fiata/Chryslera.

Dlaczego więc liczący każdego dolara i każde euro Marchionne zdecydował się na włączenie elektrycznego modelu auta do swojej oferty ? Bo musiał. To koszt wzrostu na rynku amerykańskim i konieczność dostosowania się do panujących tam zasad. I wpadł w pułapkę. Bo Fiaty w Ameryce nie mogą być drogie, na cenowe wybryki może sobie pozwolić Tesla, która na autach z e-napędem już zarabia. Ale Tesla robi duże auta, które wcale jak „e" nie wyglądają.

Fiat 500 w USA kosztuje 17,3 tys. dol. ze wszystkimi opłatami. Elektryczna 500 - 500e ma ceny zaczynające się od 32,560 tys. dol. od których potem można odliczyć stanowe dopłaty. Nadal jest to drogo, bo drogo kosztuje bateria napędzające e-Fiata.

Marchionne został zmuszony do wejścia w e-segment, bo inaczej nie byłby w stanie sprzedawać aut w Kalifornii, która postawiła bardzo ostre warunki dotyczące emisji spalin. I jeśli producenci nie obniżą średniej do roku 2025, bo prostu zostaną wyeliminowani z rynku. Dlatego Fiat/Chrysler tak jak i pozostali producenci musi oferować auta z silnikami elektrycznymi,hybrydowymi, aby jednocześnie móc sprzedawać swoje hity - jak chociażby Jeepy.

Dlatego właśnie Fiat/Chrysler musi cierpieć i tracić na 500e,żeby zarobić na potężnych wizerunkowych pojazdach. Jedno tylko dziwi, bo Amerykanie zazwyczaj są dość rozsądni,kiedy mówią o klimacie. Dlaczego więc regulatorzy rynku po prostu nie  pozwolili na wprowadzanie super oszczędnych silników spalinowych i obniżanie emisji  dzięki ich ekonomiczności? Bo miała być innowacja? A jednak chodzi o protekcjonizm: firmy amerykańskie takich dotychczas nie miały, bo dotychczas nie opłacało się nad nimi pracować. Paliwo w USA nadal jest tanie w porównaniu z tym, co Europejczycy płacą przy dystrybutorach. Kiedy Marchionne przejmował Chryslera liczył nie tylko na szeroki dostęp do rynku w USA, ale i na przewagę konkurencyjną, jaką mu dawała europejska technologia. Okazało się jednak, że się przeliczył.

Aut elektrycznych nie lubią również norwescy kierowcy autobusów. Bo „zaśmiecają" im buspasy. Rząd norweski, kiedy postawił na e-motoryzację to z wielkim sukcesem. Nabywcom aut napędzanych bateriami elektrycznymi dał wszystko, o czym można zamarzyć: bezpłatne parkingi, dopłaty, obniżki podatków czy dostęp do gęsto rozlokowanych ładowarek. Dodatkowo e-pojazdom udostępniono również pasy najszybszego ruchu, na których królował dotychczas transport zbiorowy. Teraz autobusy miejskie w Oslo nie są w stanie kursować zgodnie z rozkładem, bo na szybkich pasach robią się korki z elektryków.

Dzisiaj w Norwegii 10 proc aut osobowych, to pojazdy z napędem elektrycznym, a większość z nich jest zarejestrowana w Oslo. Stąd korki. Trwa publiczna debata co z tym robić, bo wcześniej transport miejski był słynny ze swojej punktualności. Kierowcy, którzy kupili auta elektryczne przyznają, że ich przygoda z innowacyjną technologią „jest zbyt piękna,aby mogła być prawdziwa" i obawiają się jakichś obostrzeń. Mimo wszystko Sergio Marchionne powinien się zastanowić, czy nie warto jest wejść z 500e na norweski rynek, zdominowany w tym segmencie przez Nissana, Peugeota i Teslę. Dopłaty są tu wyższe, a rynek bardzo chętny. Norwegowie mówią, że lubią auta, które są niedrogie i fajnie wyglądają. Tu akurat 500e wpisuje się idealnie. A Fiat to co straci w Stanach,zyska w Europie, którą wyraźnie lubi coraz mniej.

Rzadko się zdarza, aby szef gigantycznego koncernu motoryzacyjnego prosił, aby omijać jego salony. Ale w tym przypadku ma rację. Na każdym sprzedanym „elektryku" Fiat traci 14,5 tys. dolarów. Jeszcze dwa lata temu myślał, że będzie to „tylko" 10 tysięcy.

— Dzisiaj jest tak, że gdyby 500e nagle zaczął się doskonale sprzedawać, musiałbym w szybkim tempie jechać do Waszyngtonu, aby po raz kolejny prosić o finansowe wsparcie rządowe, bo znów Fiatowi/Chryslerowi groziłoby bankructwo - mówił w ostatnią środę na konferencji w USA szef Fiata/Chryslera.

Pozostało 86% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację