Tak było łatwiej i taniej. A Rosja wykorzystała tę naszą (i europejską) naiwność, rozgrywając swoje interesy. Nie bez znaczenia jest też fakt, że Niemcy – najważniejsze państwo Unii – kupuje ze Wschodu gaz po bardzo niskich cenach i dlatego Berlin do zmian wcale się nie pali. A jak Niemcy czegoś nie chcą, to wiele mniejszych krajów też z rezerwą podchodzi do projektów, które Kreml może uznać za wrogie.
Sądząc po cenach gazu, Polska należy do krajów najgorzej traktowanych przez Rosję, więc nasze starania o strategię energetyczną są słuszne. Problem polega na tym, że nie wystarczy wspólne ustalanie cen importowanego surowca, nie pomogą też wspólne jego zakupy, bo dla wielu państw takie posunięcia oznaczałyby wymierne straty. Jeżeli Europa chce naprawdę uniezależnić się od kaprysów Moskwy, musi przede wszystkim stworzyć alternatywę dla rosyjskiego gazu.
Warto przypomnieć, ile lat rozmawiano o budowie gazociągu z Iranu i nic z tego nie wyszło. Nawet w Unii nie ma wystarczająco dużych połączeń, np. między Hiszpanią a Francją. Nie ma też odpowiednio dużych portów pozwalających importować skroplony gaz. Europa oszczędzała na infrastrukturze, dziś zaś nie jest w stanie zrezygnować z rosyjskich surowców, a w konsekwencji nie jest zdolna skutecznie odpowiedzieć na agresję Kremla wobec Ukrainy.
Żeby stosunki rosyjsko-europejskie mogły być równoprawne, trzeba wielomiliardowych i długotrwałych inwestycji. Europa w swoim zadufaniu tego wszystkiego zaniechała.
Polski rząd walczy dziś w Brukseli o strategię energetyczną, domagając się współdziałania innych państw. Tymczasem wspomnijmy choćby o tym, jak bardzo udało mu się skomplikować wydobycie gazu łupkowego u nas. Zamiast wymyślać nowe podatki od inwestujących ?w wydobycie gazu, trzeba było raczej zwolnić je z obciążeń. Niezależność surowcowa i energetyczna wymaga czasu i pieniędzy, ale przede wszystkim konsekwencji.