Nie tak dawno, wychodząc z kancelarii po pracy w niedzielę (to nie pomyłka, tak, szanowni państwo, niejednokrotnie w tym zawodzie nadal pracuje się weekendami) po raz kolejny zobaczyłem widok, od kórego natychmiastowo poprawia mi się humor. I to niezależnie od tego, jak byłbym zmęczony. Zmieniają się w nim tylko barwni aktorzy. Tym razem trójka młodych pozbawionych owłosienia na głowie i wytatuowanych od stóp po czubki głów dżentelmenów robiła sobie sesję zdjęciową oraz liczne selfie przed urzędem, który znajduje się po przeciwległej stronie ulicy. Bez chwili zawahania przystanąłem, żeby się temu zjawisku bliżej przyjrzeć. Ten najstarszy i najbardziej doświadczony życiem, śmiejąc się do rozpuku, wykrzykiwał, kucając i jednocześnie pozując do tablicy z czerwono-białym godłem RP, że w końcu tu dotarł i że mogą mu (przepraszam za sformułowanie) „naskoczyć”. Następnie wszyscy skupili się na telefonach i ochoczo wrzucali zrobione z precyzją zdjęcia na swoje social media, aby podzielić się radosną nowiną ze światem.