Rz: Co się wydarzyło w ostatnich latach w branży budowlanej? Z jednej strony mieliśmy wysyp kontraktów i napływ dużych pieniędzy, z drugiej kłopoty wielu firm.
Mam wrażenie, że chyba nie do końca była klarowna świadomość, że zarządzanie firmami budowlanymi to gigantyczne wyzwanie. Tutaj nie wystarczy czysta wiedza z zakresu inżynierii, potrzebna jest wyjątkowa biegłość menedżerska. Po pierwsze - z istoty bardzo rozproszony biznes. Skanska na całym świecie realizuje rocznie kilkanaście tysięcy projektów. W Polsce - ponad tysiąc, na terenie całego kraju. Trzeba umiejętnie zarządzać biznesem, który jest skrajnie zdecentralizowany. Dalej: z tą branżą związana jest ciągła zmienność. Żaden most, żaden projekt nie jest taki sam, każdy buduje się inaczej, w innym czasie i po innych cenach. Z innymi podwykonawcami, z innymi klientami, bardzo często wykonywany przez inny Zespół.
Ale problemy branży miały przede wszystkim charakter finansowy.
Dlatego, że ten skomplikowany biznes działa na niskich marżach. 4-5 proc. to dość rzadkie maksimum. Reguła to 2-3 proc., nawet przy miliardowych kontraktach. I musi zarządzać wszystkimi opisanymi wyżej zmiennymi i wiążącym się z nimi potężnym ryzykiem. Tym wyzwaniem nie wszyscy potrafili zarządzać. A na to rzeczywiście nałożyło się „szczęście" w postaci wysypu projektów i olbrzymich pieniędzy, które trafiły do budowlanki. Trochę to brzmi jak paradoks, ale... nie byliśmy na to niestety przygotowani.
Jak Skanska przetrwała to szczęście?