Polski eksport w trzech pierwszych kwartałach 2014 r. wzrósł o 4,6 proc. Słabiej, niż drzewiej bywało, kiedy to obowiązkowo zwyżki były dwucyfrowe (rekordy: 2003 r. – 18,7 proc.; 2006 – 16,1 proc.), ale w czasach recesji w UE, sankcji rosyjskich i konfliktu na Ukrainie nie jest to wskaźnik zły (nieco lepszy niż średnia dla krajów Unii). Dynamika eksportu jest wyższa niż produkcji krajowej. Zatem eksport ma – choć nie taki jak kiedyś – korzystny wpływ na podtrzymanie koniunktury w naszej gospodarce.
Dobrze świadczy to o funkcjonowaniu naszych przedsiębiorstw, które potrafią w trudnych czasach zachować wysoką konkurencyjność, utrzymywać niskie koszty i zdobywać rynki zbytu. Trzeba jednak podkreślić, że firmy otrzymały wsparcie – kurs złotego w ostatnich latach zachowuje się idealnie.
Kurs naszej waluty należy do bardziej stabilnych w rozwiniętym świecie. Kiedy piszę te słowa, za jedno euro płaci się 4,15 zł. Jest to niemal dokładnie tyle (4,13 zł), ile przed dwoma laty. W całym tym dwuletnim okresie kurs złotego do euro wahał się w przedziale od 4,08 do 4,31, co oznacza, że odchylenia od średniej wynosiły plus minus 2,5 proc.
Gdybyśmy zatem przed dwoma laty weszli do systemu ERM-2, dzisiaj Komisja Europejska musiałaby postawić nam piątkę i witać nas w strefie euro chlebem oraz solą. Jak wiemy, tak się nie stało, i chyba to dobrze. Bo poza stabilnością nominalną nastąpiła inna korzystna zmiana. Zatrzymała się, a nawet cofnęła, konwersja cenowa.
Jej miarą jest parytet siły nabywczej złotego. Teoretycznie w sytuacji wolnego handlu powinien on zmierzać do jedności, czyli całkowitego zrównania cen. I tak się przez lata działo.