Jeśli bowiem związkowcy nie zgodzą się na żadne zmiany w spółce, które sprawią, że JSW znów będzie przynosić zyski, to w pysk dostaną górnicy – tracąc miejsca pracy.

Dziś, gdy związki zawodowe tak zacięcie walczą o utrzymanie wszystkich kopalń i wszystkich miejsc pracy w górnictwie, wypominając rządowi i zarządom firm lata zaniedbań, mało kto pamięta ich zachowanie sprzed lat. Gdy koniunktura na rynku węgla sprzyjała, a producenci węgla dobrze zarabiali, rozpoczęła się batalia o wypłaty załodze nagród z zysków. Związkowców nie przekonywały wówczas argumenty zarządów spółek węglowych i resortu gospodarki, że zyski warto przeznaczyć na inwestycje, że płace górników nie mogą nieustannie rosnąć, bez żadnego związku z efektywnością ich pracy, że w górnictwie może przyjść dekoniunktura i warto się zabezpieczyć na przyszłość. Reakcją załogi były protesty i transparenty z jakże nośnym hasłem: "Zysk albo w pysk".

Kopalnie w Komisji Europejskiej

Natomiast dziś nie ma już w firmach węglowych zysków, a i w pysk nie bardzo jest komu dać (gdyby ktoś oczywiście bardzo chciał, choć osobiście odradzam). Nie wiadomo bowiem ostatecznie, kogo winić za obecny stan górnictwa – kolejne rządy za lata zaniedbań, zarządy firm węglowych, które zmieniały się w szybkim tempie czy może związki zawodowe za naciski na nieustanne podwyżki wynagrodzeń i blokowanie ważnych dla firm decyzji. W takiej oto sytuacji znalazł się dziś zarząd Jastrzębskiej Spółki Węglowej. Pomiędzy silnymi związkami i słabym rządem, który nie potrafi konsekwentnie bronić swoich decyzji (zobaczyliśmy to w Kompanii Węglowej) ani stanąć po stronie zarządów państwowych firm (KW i KHW). Prezes JSW postanowił więc iść na całość, wypowiadając porozumienia pracownicze i próbując zwolnić liderów związkowych za zorganizowanie nielegalnego strajku. Ta odwaga może go kosztować utratę stanowiska. Ale z drugiej strony – lepiej odejść jako ten, który próbuje ratować firmę przed utratą płynności finansowej niż jako ten, który gasi w niej światło.