Obawy obywateli o utratę pracy i stan ich portfeli w ciągu zaledwie kilku miesięcy tego roku znacząco osłabły. Mocno poprawiły się nie tylko oceny bieżącej sytuacji, ale także przyszłej. Po raz ostatni takim optymizmem wiało z tych samych badań prawie siedem lat temu.

Teoretycznie rozczarowanie pojawia się wtedy, gdy rzeczywistość rozmija się z oczekiwaniami. Nie ma więc np. znaczenia, ile ktoś zarabia, ważne jest, jak daleko jest od tego, ile – jego zdaniem – powinien zarabiać. Logiką niezaspokojonych potrzeb widoczną teraz polską chęć zmian trudno więc wytłumaczyć – nastroje się poprawiają, a przyszłość jawi nam się w coraz jaśniejszych barwach. Chyba że są to objawy zmęczenia politycznym bezruchem.

Jednak myślenie, że ruch jest wszystkim, a cel jest niczym, to ślepa uliczka. Powiedzenie to ukuł ideolog niemieckiej socjaldemokracji Eduard Bernstein. Tyle że Bernstein był wrogiem myślenia strategicznego i uważał, że jedyny sens ma planowanie krótkoterminowe. Problem w tym, że ruch bez celu gwarantuje utratę sił. A bezcelowość daje niewielką lub zgoła żadną satysfakcję.

Optymizm obywateli w sprawie własnych finansów napawa jednak... optymizmem. Nic tak bowiem nie oliwi kół gospodarki jak przekonanie, że będzie lepiej. Pobudzone optymizmem wydatki napędzają w końcu wzrost PKB. W imię tego warto przeprowadzić nawet gruntowne zmiany. Ale robione z nadzieją, że zmiany będą na lepsze i nie zostaną przeprowadzone na kredyt.