O ile tylko zdołamy przekonać indyjskiego właściciela marki do zbudowania fabryki właśnie u nas. Biorąc pod uwagę skalę inwestycji i prestiż luksusowego brandu, nie dziwię się, że resort gospodarki i lokalne władze walczą jak lwy. Pozytywnym sygnałem jest fakt, że zakwalifikowaliśmy się do finałowej rozgrywki, choć w konkurencji płacowej wyprzedzały nas np. Węgry. To kolejny przykład, że dla inwestorów niskie wynagrodzenia nie są już najważniejszym kryterium – zwłaszcza że nie można ich zagwarantować na dłużej.

Na przykładzie negocjacji z indyjskim koncernem widać, że przynoszą efekty lata skutecznych zabiegów o inwestycje w sektor motoryzacyjny – zarówno w fabryki aut, jak również w zakłady produkcyjne ich dostawców. W rezultacie Polska jest dzisiaj jednym z liczących się ośrodków produkcji motoryzacyjnej w Europie i korzysta już z efektu kuli śnieżnej – udane inwestycje przyciągają kolejnych graczy. Nie bez powodu. Nowi inwestorzy wiedzą, że u nas znajdą rozwinięte zaplecze do swojej produkcji – dostawców części i materiałów, centra logistyczne, wykwalifikowanych fachowców i menedżerów. Taką metodę przed laty sprawdzili Chińczycy, którzy zapewniają zagranicznym firmom cały „ekosystem" produkcji. W rezultacie – mimo że średnie płace wzrosły tam od 2006 r. ponadtrzykrotnie – nadal wiele firm nie rezygnuje z Chin. Sprawny system obniża bowiem łączne koszty produkcji.

Podobnie jest w usługach biznesowych. – Polska w inwestycjach też korzysta z efektu śnieżnej kuli. Ten efekt wzmocniłoby pewnie nasze wejście do strefy euro, na co – na razie – szanse są niewielkie. Może więc pomarzymy i – wzorem specjalnych stref ekonomicznych – zrobimy specjalne strefy euro z płacami we wspólnej walucie? Na zakupy pracownicy jeździliby do „normalnych" złotowych stref...