Dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, dlaczego państwo reprezentowane przez polityków jest złym właścicielem.
W czwartek wymieniono wszystkich członków zarządu Tauronu – jednej z najistotniejszych polskich firm (ósme miejsce na Liście 500 Największych Firm „Rzeczpospolitej", ok. 17 tys. zatrudnionych). Niespotykana nawet w polskich warunkach masakra zarządu państwowej firmy świadczy o tym, jak bardzo wybory przesłoniły politykom wszystkie inne sprawy: przyzwoitość, ład korporacyjny, interesy mniejszościowych akcjonariuszy itd.
Co takiego złego zrobił zarząd Tauronu, że musiał zostać zmieniony? Jeżeli wierzyć nieoficjalnym informacjom (oficjalnych brak), kupując Brzeszcze – jedną z najgorszych polskich kopalń (ok. 0,25 mld zł strat), zażądał od państwa wsparcia finansowego i gwarancji, że w szafach kopalni nie ma już żadnego trupa. Dla Ministerstwa Skarbu, pragnącego udobruchać górników, to były żądania nie do przyjęcia.
Właściwie można by uznać, iż państwo ma rację. Tylko że Tauron nie jest państwową spółką, choć rządzi w nim minister skarbu. Parę lat temu Platforma pod szumnymi hasłami akcjonariatu obywatelskiego sprzedała Polakom większość jego akcji. Dla tych nieszczęśników, którzy wtedy dali się nabrać na obietnice polityków, plan ratowania górnictwa za ich pieniądze to katastrofa. Ale zarząd, który działa na szkodę spółki (nawet gdy jest to zgodne z planem rządu), może być pociągnięty do osobistej odpowiedzialności przez pokrzywdzonych akcjonariuszy.
Sprawa Tauronu jest drobnym krokiem w niekończącej się historii nieratowania górnictwa, ale może być śmiertelnym ciosem w od początku niemądrą ideę akcjonariatu pracowniczego. Nikt już nie uwierzy, że politycy w kryzysowych sytuacjach będą się oglądać na interesy mniejszościowych akcjonariuszy.