W ostatnich latach słychać coraz więcej pochwał Polski za granicą. Niemcy rozliczają się z określenia „polnische wirtschaft”, a Brytyjczycy rozprawiają o tym, że Polska może ich niebawem gospodarczo dogonić, co miałoby się skończyć tym, że to oni będą do nas przyjeżdżać do pracy. Ale i w Polsce słyszymy o „cudzie gospodarczym” czy „gospodarczym złotym wieku”.
I trudno się dziwić, bo w 35 lat zwiększyliśmy dochód narodowy na głowę 3,5-krotnie, co mało komu się dotąd udało. Staliśmy się prawdziwą potęgą eksportową ze zdrową oraz zdywersyfikowaną gospodarką. I – zdaniem wielu ekonomistów – uniknęliśmy tzw. pułapki średniego dochodu, która stała się udziałem takich bliskich nam krajów, jak Czechy czy Słowenia.
Czytaj więcej:
Czy wpadamy w pułapkę średniego dochodu?
Kraje te, jak i wiele innych, utkwiły w modelu gospodarczym opartym na nisko- i średnio zaawansowanej produkcji, a ich wzrost dramatycznie spowolnił po osiągnięciu poziomu PKB na głowę z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej na poziomie około 80 proc. średniej unijnej, do którego właśnie teraz i my dotarliśmy. Po prostu wyczerpał się „imitacyjny” potencjał rozwoju w oparciu głównie o niskie koszty pracy przy niskim poziomie innowacji i inwestycji firm.
Obawiam się, że twierdzenia o uniknięciu tej pułapki przez Polskę są przedwczesne, a wszechobecne zachwyty nas tylko uśpiły. Ostatnie dane są bardzo niepokojące. Choć po fatalnym 2023 roku, zakończonym w praktyce zerowym wzrostem, kolejny był znacznie lepszy, gospodarka nie może nabrać rozpędu, a coraz częściej słyszymy o zwolnieniach pracowników, a nawet zamykaniu zakładów. Wyjaśnianie tego problemami Unii, a zwłaszcza Niemiec, może być mylące.