Przegłosowane przez Parlament Europejski przepisy zaostrzają bowiem limity zanieczyszczeń powietrza nie tylko w zakresie emisji dwutlenku siarki i tlenków azotu, wyrzucanych w powietrze przez elektrownie, elektrociepłownie i fabryki przemysłu ciężkiego. Redukcja ma też dotyczyć metanu emitowanego m.in. przez zwierzęta. Te regulacje notabene wzbudziły spore kontrowersje i duży sprzeciw ugrupowań reprezentujących rolników, a także sprowokowały ich niewybredne żarty na temat zakazania bydłu wykonywania czynności fizjologicznych.
Rozumiem potrzebę chronienia atmosfery w trosce o zdrowie naszego i przyszłych pokoleń. Zwłaszcza jeśli słyszę statystyki Europejskiej Agencji Ochrony Środowiska dotyczące odnotowywanych w Polsce co roku 40 tys. przedwczesnych zgonów spowodowanych złej jakości powietrzem. To ponaddziesięciokrotnie więcej, niż jest u nas śmiertelnych ofiar wypadków samochodowych. Dlatego cieszę się z podpisania przez prezydenta tzw. ustawy antysmogowej, bo dzięki temu gminy będą trochę lepiej przygotowane na wyższe normy czystości powietrza w miastach. Szczególnie przysłuży się ona mieszkańcom Krakowa, którzy nawet nie paląc papierosów, musieli oddychać powietrzem pełnym rakotwórczych substancji, podobnych do tych wydychanych z dymem tytoniowym.
Jednak niekiedy mam wrażenie, że Bruksela balansuje na granicy absurdu. Jak ze wspomnianymi krowami puszczającymi gazy. Co więcej, UE nie rozwiązuje problemów w sektorach, gdzie pole do ograniczania emisji jest dużo większe, jak choćby transport i normy spalin dla silników Diesla. Wprawdzie też przegłosowano je w ostatnich dniach w Brukseli, ale w tym wypadku limity są mało restrykcyjne, a wejście w życie nowego prawa odsunięto w czasie. I to tuż po aferze z Volkswagenem w roli głównej.
Na tym przykładzie dokładnie widać, jakie lobby ma większą siłę.