W Polsce tę naukę przypomina mniej wyrafinowane „za darmo to boli gardło". Znany ekonomista Milton Friedman, który w XX w. spopularyzował powiedzenie o darmowych obiadach, podkreślał, że zasada (powtarzana często pod angielskim akronimem TINSTAAFL) obowiązuje w całej rynkowej gospodarce, gdzie wszystko ma swoją cenę.
Do niedawna wydawało się, że ta reguła kapitalizmu ma jednak wyjątek – internet, który daje niemal nieograniczony darmowy dostęp do artykułów, książek, filmów i muzyki. Sieć była jak wielka cukiernia dla łasuchów, którzy z półek mogli bezpłatnie wybierać wirtualne łakocie. Za naruszenie zasady TINSTAAFL w sieci odpowiedzialni są po części sami wydawcy i nadawcy, którzy zabiegając o użytkowników, kusili ich darmowym dostępem do treści. Tak robiły amerykańskie bary w XIX wieku, oferując darmowy lunch jako dodatek do drinka. Tyle że lunch był tak słony, iż klienci musieli przepłukać gardło wieloma drogimi napojami. W internecie rolę drinków przejęły reklamy, choć internauci nauczyli sobie z nimi radzić. Najpierw sami – sprawnie zamykając nachalne pop-upy – a potem z pomocą programów blokujących reklamowy zalew.