Dzięki wstępnej informacji GUS na temat deficytu i długu publicznego wiemy wreszcie, w jakiej sytuacji znaleźliśmy się w końcu zeszłego roku. Dane jak to dane: optymista może je odczytać inaczej, pesymista inaczej.
Optymista będzie raczej zadowolony. Osobom głęboko wierzącym poprzedniemu premierowi, niemal do ostatniej chwili szczycącemu się „kwitnącym stanem finansów publicznych”, dane zapewne się nie spodobają. Deficyt polskich finansów publicznych, który w roku 2019 był bliski zeru, na fali pandemii zwiększył się do niemal 7 proc. PKB, potem spadł poniżej 2 proc., w roku 2023 ponownie przekroczył 5 proc. PKB. Paradoksalnie liczba ta nie jest jednak tak zła, jak może się wydawać. W roku, w którym nałożyły się na siebie zwiększone wydatki na obronę, gospodarcza stagnacja, efekty tarcz antyinflacyjnych, a do tego wybory, taki poziom deficytu nie wygląda katastrofalnie. Zresztą wiele krajów naszego regionu miało w zeszłym roku wyraźnie podwyższone deficyty.
Czytaj więcej
Deficyt sektora instytucji rządowych i samorządowych w 2023 r. wyniósł 5,1 proc. PKB wobec deficy...
No tak, powie pesymista. Ale mieliśmy przedwyborcze obietnice, które teraz rząd musi spełniać. Budżet został w znacznej mierze odziedziczony po poprzednikach, gospodarka nadal rośnie niemrawo, nastroju do ograniczania wydatków raczej nie ma, więc wygląda na to, że w tym roku deficyt raczej się zwiększy, niż spadnie. A w dodatku mieliśmy w poprzednich latach niedofinansowanie samorządów i rosnące zadłużenie szpitali, więc naprawdę wiele wydatków należałoby podnieść.
No i co z tego, odpowie optymista. Ale dług publiczny! Nie dość, że dość niski, to jeszcze w ciągu ostatnich trzech lat zmniejszył się z 57 poniżej 50 proc. PKB. Czyli spadł!