I właśnie w miarę nieźle zapowiadają się plany Ministerstwa Finansów, jeśli wierzyć zapowiedziom szefów tego resortu, a dokładnie wiceministra Konrada Raczkowskiego.
Wygląda na to, że naszemu resortowi finansów służy zasada autorstwa Tony'ego Blaira, który stwierdził, że politycy są jak pieluchy – trzeba ich zmieniać często i z tego samego powodu. W ostatnich latach sporo czasu poświęcałem „domiarowemu" działaniu kontroli skarbowych i koszmarnym interpretacjom przepisów podatkowych – w praktyce sprowadzającym się do zasady „zawsze na niekorzyść podatnika". Pozostaje także kwestia VAT-owskich karuzeli, z którymi walka przywodziła na myśl średniowieczne hasło „zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich", a kończyła się w większości rzezią niewiniątek.
Nie pisałem tego wszystkiego ze względu na szczególne upodobanie czy obsesję, ale dlatego, że uważałem i nadal uważam, iż zjawiska te nie tylko uderzały w uczciwych przedsiębiorców, ale także hamowały rozwój Polski. I trudno nie bez ostrożnego optymizmu uznać, że coś się zmienia. Na razie przynajmniej jeśli chodzi o polityczne deklaracje. Pierwszym pozytywnym sygnałem była, po licznych apelach z naszej strony, zmiana szkodliwego stanowiska resortu finansów w sprawie przedsiębiorstw, które poniosły straty w efekcie zakupu jednostronnych opcji walutowych. To istotny sygnał, bo problem dotyczył nie tylko wielu firm, ale też elementarnego poczucia sprawiedliwości.
Kolejnym była interpretacja ogólna Pawła Szałamachy dotycząca zasady rozstrzygania wątpliwości na korzyść podatnika. W końcu mamy wspomniane zapowiedzi ministra Konrada Raczkowskiego w wielu punktach zgodne z postulatami Pracodawców RP. Dobrze, że ministerstwo wreszcie przestaje stosować zasadę, że wszyscy są podejrzani i zamierza uznać (na razie deklaratywnie) mechanizm optymalizacji podatkowej za legalny. Dobrze, że chce ujednolicenia systemu kontroli, a przede wszystkim zamierza zerwać z zasadą „wyłapywania" nieprawidłowości wedle statystyk i abstrakcyjnych wyliczeń, a nie rzeczywistych podejrzeń.
Wszystkie te zapowiedzi przekonują mnie, że ciężka praca, jaką nasze środowisko włożyło w uświadamianie decydentom potrzeby wspomnianych wyżej zmian, nie okazała się pracą syzyfową. Skąd więc umiarkowany optymizm? Bo jak zawsze trudności mogą się pojawić podczas zamieniania teorii w praktykę. Minister Raczkowski ma nadzieję na pozyskanie dodatkowych 15 miliardów złotych dzięki lepszej skuteczności ściągania podatków i uszczelnieniu systemu. Jednak pojawia się pytanie, jak mogą to zrozumieć jego ludzie – ministerialni „zawodowcy", specjaliści od osiągania wyznaczanych odgórnie celów bez względu na sensowność i sprawiedliwość kontroli. Odpowiedź: po swojemu. Dokręcić śrubę tym, których najłatwiej ukarać – nie zaś prawdziwym przestępcom, bo ich złapać trudniej. Zastanawia również, jak urzędnicy – ci sami, którym ucieka gdzieś 40 miliardów złotych, głównie w wyniku karuzel VAT – mają szkolić podatników, jak uniknąć znalezienia się w takiej karuzeli. Kadry być może nie decydują o wszystkim (jak chciał Józef Wissarionowicz), ale niejeden reformator się o nie rozbił. I tu jest największe ryzyko.