Nie trzeba być kierowcą rajdowym czy instruktorem harcerskim, by wiedzieć, że podróż lub wędrówka bez drogowskazu, mapy czy kompasu i azymutu często kończy się w ślepej uliczce lub na grzęzawisku. Przez wiele lat po 1989 r. kierunek był oczywisty: szliśmy na Zachód, budując gospodarkę rynkową. Na drogowskazie mieliśmy NATO i UE. Pomagało to zmieniać armię i prawo, z pożytkiem dla bezpieczeństwa i gospodarki. Dotarliśmy i do NATO, i do UE. Choć na co dzień tego nie doceniamy, napad Rosji na Ukrainę przypomniał, jak potrzebna była ta narodowa podróż.
Po wejściu do Unii pojawił się nowy drogowskaz, ale na krótko. Ledwo w 2008 r. premier Tusk obiecał przedsiębiorcom na Forum w Krynicy wejście do strefy euro za nieco ponad dwa lata, a już kilka dni potem upadek Lehman Brothers i kryzys światowy unieważniły te plany. Drogowskaz trafił na chwilę do pakamery, ale potem na śmietnik. Bo własna waluta i polityka pieniężna przy kreatywnej księgowości budżetowej dały politykom – szczególnie w ostatnich latach – duże możliwości chodzenia na skróty, z pożytkiem dla poparcia w wyborach.
Po dwóch kadencjach błądzenia bez drogowskazu, mapy i azymutu utkwiliśmy w grzęzawisku wysokiej inflacji niszczącej oszczędności i wynagrodzenia, z gigantycznym deficytem sektora finansów publicznych ukrytym poza budżetem państwa i okiem parlamentu. W efekcie dzisiaj nie spełniamy już kryteriów dopuszczenia do strefy euro, poza kryterium długu (60 proc. PKB). A i to ostatnie jest zagrożone, skoro są wątpliwości, czy ktokolwiek sprawuje kontrolę nad całością finansów państwa. Wejście do strefy euro w najbliższej kadencji parlamentu nie jest więc możliwe.
Czytaj więcej
Nic gorszego niż przyjęcie euro nie mogłoby spotkać rządu premiera Mateusza Morawieckiego, poniew...
Nie dziwię się, że skoro tak, to opozycja w kampanii wyborczej nie chce wciągać wspólnej waluty na sztandary. I wystawiać się na ostrzał PiS, dla którego euro to ulubiony czarny lud do straszenia Polaków – od dziecka po stulatka. Rządzący są gotowi bez mrugnięcia okiem powtarzać największe nawet bzdury, jak premier Morawiecki o 70-proc. skoku cen po przyjęciu euro w Chorwacji (w rzeczywistości inflacja wyniosła zero, licząc miesiąc do miesiąca), bo zohydzanie wspólnej waluty przynosi efekty. Z badań na zlecenie Fundacji Wolności Gospodarczej wynika, że poparcie dla przesiadki ze złotego na euro z kwaratłu na kwartał eroduje. Bo i niemal nikt w polityce tego drogowskazu teraz nie broni.