Cóż za zmiana. Zaledwie w ciągu kilku dni z gorącego orędownika pomagania Ukrainie na każdym możliwym froncie staliśmy się liderem koalicji państw domagających się ograniczenia tej pomocy. Krajów zbuntowanych wobec ustaleń Unii Europejskiej. Efektem jest na razie szok i zaskoczenie – zarówno w Brukseli, jak i w Kijowie. Ale za chwilę może być nim poważny kryzys wizerunkowy i finansowy.
Ten pierwszy już się zaczął; polskim politykom trudno będzie teraz karcić bliższych i dalszych sąsiadów z UE za zbyt małe zaangażowanie we wsparcie Ukrainy. Co więcej, trudniej będzie im skutecznie zabiegać o większy udział polskich firm w jej powojennej odbudowie. Część z nich może jej zresztą nie doczekać, w tym spółki, które w 2022 roku zajęły się handlem ukraińską żywnością czy choćby jej przewozami. Teraz z dnia na dzień zostały z załadowanymi niekiedy transportami, na które czekają kontrahenci z różnych państw. Pół biedy, jeśli jest to miód albo kasza, ale co z surowym mięsem czy jajkami.
Czytaj więcej
Obowiązujący od soboty zakaz wwozu ukraińskiej żywności może się przełożyć na podwyżki cen niektórych produktów w polskich sklepach.
Nagła i zaskakująca blokada importu z Ukrainy to czerwona lampka zarówno dla polskich przedsiębiorców (choć ci są już przyzwyczajeni do doraźnych zmian prawa w ramach poselskich wrzutek), jak i inwestorów z zagranicy. Ekonomiści i organizacje przedsiębiorców do znudzenia powtarzają, że w biznesie najważniejsza jest przewidywalność warunków działania, w tym regulacji prawnych. Nawet jeśli warunki nie są łatwe, to przedsiębiorczość polega na umiejętności radzenia sobie w różnym otoczeniu, byle tylko było przejrzyste i w miarę stabilne. Zaprzeczeniem tych zasad był zapomniany już flagowy projekt obecnej ekipy, Polski Ład, który przyczynił się do rekordowo niskiego w ostatnich latach wskaźnika inwestycji prywatnych.
Przedwyborcze doraźne działania, obliczone na pozyskanie określonych grup odbiorców (które wcześniej zniechęcono nieprzemyślanymi decyzjami), tylko nasilą szkodliwą dla biznesu niepewność. Zwiększą też koszty dla budżetu, czyli nas, podatników, którzy pośrednio zrzucą się na 2-proc. kredyt mieszkaniowy dla młodych, naste emerytury czy interwencyjne zakupy zbóż i dopłaty dla rolników. Nie wspominając o odszkodowaniach dla firm, w które uderzyła blokada importu. Zapłacimy za to rosnącymi kosztami wyższego zadłużenia Polski, wyższymi podatkami (albo dodrukiem pieniędzy, który umocni wysoką inflację), a także jeszcze gorszą jakością usług publicznych, bo będzie mniej pieniędzy na szpitale czy szkoły.